Łódź uczciła jubileusz Antoniego Wita kosmicznie! Nie mogło być inaczej, skoro do łódzkiej filharmonii gwiazda przybyła osobiście. Maestro podczas piątkowego koncertu poprowadził tutejszą orkiestrę, która wykonała Symfonię C-dur „Jowiszową” Wolfganga Amadeusa Mozarta i suitę Planety Gustawa Holsta. Było pięknie, uroczyście i… wzruszająco.
Mówienie, że Mozart był geniuszem, jest truizmem. Przez niecałe 36 lat swojego życia stworzył kilkaset utworów. Ale cóż to za kompozycje! Błyskotliwe, melodyjne, dowcipne, lekkie, radosne, a jednocześnie nowatorskie, poszukujące, prorocze i pełne mimo wszystko napięcia i dramatyzmu. Napisał ponad 50 symfonii, kilkadziesiąt koncertów fortepianowych, skrzypcowych, fletowych i na inne instrumenty solowe z towarzyszeniem orkiestry, blisko 20 mszy, 13 oper i wiele utworów kameralnych oraz solowych.
Lato 1788 roku było dla Mozarta niezwykle płodne. W przeciągu trzech miesięcy skomponował trzy symfonie, ostatnie, jakie wyszły spod jego pióra. Symfonia Es-dur powstała w czerwcu, symfonia g-moll w lipcu, a C-dur „Jowiszowa” w sierpniu. Ta ostatnia była najdłuższa. Mówi się o niej, że jest arcydziełem późnego klasycyzmu, pomnikiem XVIII-wiecznej symfoniki. Nic dziwnego, jest naprawdę wspaniała. Oczarowuje pięknymi motywami melodycznymi, nagłymi zwrotami nastrojów, od radosnych fraz po prawdziwie dramatyczne, nieoczekiwanymi rozwiązaniami.
Sam Mozart nie poznał przydomka swojej symfonii. Został on nadany już po śmierci kompozytora przez impresario Johanna Petera Salomona. Jowisz, bóg nieba, burzy i deszczu, najwyższy władca nieba i ziemi, bardzo dobrze pasuje do utworu Mozarta ze względu na majestat, jaki przebija z dzieła. „Gromy”, spadające na publiczność w pierwszej części kompozycji w pełni uzasadniają ten wybór. W momentach jasnych i radosnych można doszukiwać się jowialnego śmiechu wielkiego boga. Niezwykle piękna kompozycja, w rankingu najważniejszych symfonii wszech czasów stworzonym przez BBC na podstawie ankiety przeprowadzonej wśród 150 największych dyrygentów, zajęła trzecią pozycję. Całkowicie zasłużoną…
Po przerwie orkiestra wykonała suitę Planety angielskiego kompozytora Gustava Holsta. Na scenie zrobiło się tłoczno, utwór napisany jest na rozbudowane instrumentarium. Poza tradycyjnym składem orkiestrowym pojawiają się tu dwie harfy, sześć kotłów, trójkąt, bęben boczny, tamburyn, talerze, bęben basowy, gong, dzwonki rurowe, dzwonki, ksylofon, organy i czelesta. A do tego dochodzi chór żeński! Z tego powodu kompozycja – choć lubiana – jest nieczęsto wykonywana.
Od pierwszych taktów było potężnie i… nieziemsko. Planety składają się z siedmiu części: Mars – niosący wojnę, Wenus – przynosząca ukojenie, Merkury – skrzydlaty posłaniec, Jowisz – niosący radość życia, Saturn – przynoszący starość, Uran – mag i Neptun – mistyk.
Córka kompozytora, Imogen Holst, wspominała po latach, że jej ojciec miał problem z tworzeniem dużych utworów symfonicznych. Być może ze względu na chroniczny brak czasu. Holst był puzonistą, dyrygentem i pedagogiem. Po założeniu rodziny zmuszony był szukać stałej posady, na czym ucierpiał jego dorobek kompozytorski. Pomysł, by napisać cykl osobnych obrazków, które łączy wspólny motyw kosmosu, wydawał się w tej sytuacji idealny. Choć i to dzieło powstawało weekendami przez prawie trzy lata (1914-17).
Pomysł na Planety zrodził się, gdy kompozytor zgłębiał się w tajniki astrologii. Miał podobno talent do interpretowania horoskopów, które często tworzył dla przyjaciół. Niektóre cechy przypisywane planetom miał zaczerpnąć z broszury Alana Leo „What id a Horoscope?”, którą w tym czasie czytał.
Mimo że Holst wystrzegał się programowości, w tym przypadku każda z części utworów nasuwa konkretne skojarzenia. Sam pisał o utworze jako „serii nastrojowych obrazów” ułożonych kontrastowo. Planety uszeregował według własnego uznania, kierując się logiką muzyczną. I tak na przykład Mars przywołuje wojenne klimaty poprzez charakterystyczny złowrogi rytm wybijany przez orkiestrę. Wenus dla odmiany jest kojąca i subtelna, oparta na pięknej melodyce. Saturn natomiast obrazuje upływ czasu – powtarzane w tle mechanicznie dźwięki przywodzą na myśl powolny ruch wskazówek zegara.
Finał był niezwykle przejmujący, wręcz mistyczny. Nie bez kozery nosi ona nazwę Neptun – mistyk. Do orkiestry dołącza chór żeński, który śpiewa spoza sceny, jakby głos docierał z innej przestrzeni. W pewnym momencie orkiestra cichnie, a chór dopełnia dzieła, śpiewając coraz ciszej i ciszej, aż do zupełnego zaniknięcia dźwięku. Zamykane stopniowo drzwi między sceną a miejscem, z którego wydobywał się ludzki głos, potęgowało ten efekt. Przepiękne zwieńczenie kompozycji…
Antoni Wit prowadził orkiestrę z właściwa sobie żywiołowością, zupełnie jakby upływ czasu, tak wyraźnie przywoływany w Saturnie, w ogóle go nie dotyczył. W Planetach pokazał całą moc i siłę zespołu. Przepiękny był występ chóru żeńskiego Orkiestry Symfonicznej FŁ. To był niezwykły muzyczny wieczór, godny jubileuszu Maestro.
Monika Borkowska
Wszystkie koncerty | Filharmonia Łódzka (lodz.pl)
mecenas kultury