Zakończyła się XV edycja radziejowickiego festiwalu. Było klasycznie i jazzowo, znalazło się tu miejsce na muzykę dawną i współczesną, wybierać można było między występami solowymi, kameralnymi i dużymi składami orkiestrowymi. A finał był wprost fantastyczny – koncert podwójny na skrzypce i saksofon Mateusza Smoczyńskiego. Partie solowe wykonał kompozytor u boku samego Branforda Marsalisa! To było doskonałe zwieńczenie jubileuszu.
Mateusz Smoczyński jest wyjątkowym artystą. Doskonale odnajduje się w klasyce i jazzie, jest świetnym skrzypkiem, a do tego wspaniałym kompozytorem. Potwierdził to już po raz kolejny. W minionym roku podczas festiwalu mieliśmy okazję podziwiać jego kompozycję Fallen angel na skrzypce i fortepian z orkiestrą, w której partię fortepianu zagrał Janusz Olejniczak. Zrobiła na publiczności ogromne wrażenie. Tym razem zaprezentował swój koncert na skrzypce i saksofon 2PiX. U jego boku zagrała legenda jazzu, Branford Marsalis. Muzykom towarzyszyła Orkiestra Polskiego Radia w Warszawie pod batutą Michała Klauzy. Efekt ich współpracy był niezwykły!
Utwór zainspirowany był serialem Davida Lyncha „Twin Peaks”. Ale nie chodziło o bezpośrednie powiązania melodyczne, a o nastrój, tematykę, klimat i pewne nietypowe rozwiązania. Ci, którzy oglądali film, pamiętają, że stosowano tam charakterystyczne efekty dźwiękowe. Przy nagrywaniu niektórych scen aktorzy uczyli się swoich kwestii mówionych od tyłu, a następnie puszczano je od tyłu, co miało ostatecznie dać ostatecznie wersję prawidłową. Efekt był jednak dość makabryczny, zupełnie odrealniony. Doskonale wpisywał się w tajemniczy klimat serialowej opowieści. Smoczyński wykorzystał go w warstwie muzycznej, sprawiając wrażenie, jakby frazy chwilami były grane od tyłu.
Trudno jest zamknąć w słowach tę muzykę. Było tu wszystko – wspaniały energetyczny duet skrzypiec z zestawem perkusyjnym, liryczny dialog solistów przy akompaniamencie orkiestry, rytmiczne pochody werbla, cudowne fragmenty orkiestrowe. Gdy soliści przechodzili w „trzepoczący” ton miało się wrażenie, jakby puszczyk frunął nocą po lesie, wydając z siebie przy tym przeciągłe dźwięki. Fragment, w którym orkiestra grała na tle motywu powtarzanego przez harfę przywodził na myśl księżyc odbijający się nocą w czarnej toni jeziora. Nie zabrakło momentów zupełnie odrealnionych, magicznych, gdzie objawiała się nam muzyka z pogranicza jawy i snu. Ale pojawiał się też dramatyczny nastrój szaleńczego opętania, który narastał do momentu, aż przerwał go… gwizdek!
W partyturze pozostawiono pewną przestrzeń do improwizacji, z czego muzycy ochoczo korzystali. Nic dziwnego, na scenie spotkali się jazzmani z krwi i kości, którzy improwizują na co dzień. Większość materiału była jednak skrzętnie zapisana w nutach przez Mateusza Smoczyńskiego. Kompozycje artysty balansują na pograniczu gatunków, zaproszenie do koncertu giganta jazzu było więc wspaniałym pomysłem. Niepowtarzalne przeciągłe, rozkołysane frazy Branforda Marsalisa poniosły publiczność, ale też członków orkiestry, którzy doskonale wpisali się w klimat utworu. Brzmienie jego saksofonu jest po prostu kojące, a osobowość – niezwykle barwna i wyrazista.
Muzyk wykazał się jednak niezwykłą dyscypliną, gruntownie zapoznał się z materiałem i wyćwiczył go. Przyznał, że kompozycja Smoczyńskiego nie jest łatwa, podszedł do projektu bardzo poważnie. Marsalis gra nie tylko jazz, ale i klasykę, mówił o tym wielokrotnie. Wspomniał kiedyś, że wykonywanie klasycznego repertuaru zdecydowanie poprawia kondycję i zwiększa możliwości instrumentalisty. – Weź pierwszego lepszego saksofonistę i każ mu „trzymać” nutę przez dwadzieścia sekund. Po dziesięciu dźwięk zaczyna się chwiać, więc dokłada wibrato i stara się zamaskować niedokładność techniczną. Ton się załamuje, usta zaczynają boleć, wargi słabną. Wiem o tym, bo przez to przechodziłem. Gdy grasz klasyczny repertuar – to jak trenowanie na siłowni, wzmacnianie ciała. Teraz potrafię trzymać nutę. Nie drga, nie waha się. Jest tam, gdzie miała być – mówił w 2015 roku w wywiadzie dla PAP. O jakości długich nut Branforda mieliśmy okazję przekonać się w trakcie niedzielnego koncertu, bo pojawiały się one kilkukrotnie. Zdawało się, że utrzymanie przeciągłego dźwięku nie sprawia mu żadnego wysiłku, a pojemność jego płuc jest nieograniczona…
Mateusz Smoczyński odniósł kolejny sukces. Sam fakt, że Branford zdecydował się wziąć udział w projekcie, świadczy o jego jakości. Wykonanie było perfekcyjne, zarówno jeśli chodzi o solistów, jak i o zespół. Emocje rozniosły wprost widownię, która długo, bardzo długo oklaskiwała wykonawców. Chciałoby się posłuchać ich gry ponownie, a potem jeszcze kolejny raz i następny…
Niedzielny wieczór, poza obecnością Marsalisa czy nawiązaniem Smoczyńskiego do kultowego amerykańskiego serialu, miał jeszcze inne amerykańskie akcenty. Orkiestra przygotowała dla słuchaczy na zakończenie festiwalu niespodziankę – piękną muzykę z West Side Story (Medley). A wcześniej zagrała wspaniałą Suitę A-dur „Amerykańską” Antonina Dvořáka, napisaną przez czeskiego kompozytora w trakcie pobytu w Stanach Zjednoczonych. Mamy za sobą cudowny koncert będący zwieńczeniem wspaniałego festiwalu.
Monika Borkowska