Wystawa zdjęć Wojtka Grzędzińskiego pokazuje wojnę na Ukrainie w szerokim ujęciu. Mamy tu obrazy z frontu i z głębi kraju. Fotografie żołnierzy i cywilów. Dorosłych i dzieci. Żywych i martwych. Zdjęcia zrujnowanych miast i leśnych ostępów. A do tego teksty Pawła Reszki, które dopełniają treści zawarte w obrazach, nadając im – jak mówił Grzędziński – trzeci wymiar.
Autor fotografii podkreślał, że zdjęcia dobrano w taki sposób, by nie epatować nadmiernie brutalnością. Choć nie da się tego przecież uniknąć, gdy dokumentuje się wojnę. Są wstrząsające, budzą przerażenie. A to, co niedopowiedziane, co działa na wyobraźnię i często uderza z podwójną siłą.
W ruinach legły mieszkania urządzone na wschodnią modłę, z kolorowymi tapetami, pstrokatymi dywanami i regałami, jakie jeszcze wielu z nas pamięta z lat 80., ale też wnętrza bardziej nowoczesne, minimalistyczne, urządzone na styl zachodni. To może pozbawiać złudnego wrażenia, że wojna rozgrywa się daleko od nas i że jesteśmy bezpieczni… Widzimy pozostałości normalnego życia, instrumenty – nie tylko słynny już na cały świat fortepian stojący w zniszczonym mieszkaniu, z siedzącą przy nim młodą kobieta, ale też walające się po kątach trąbki, rogi. W gruzach legł dorobek życia mieszkańców wielu regionów Ukrainy. W stertach cegieł piętrzą się książki, przedmioty codziennego użytku. Świat zwalił się ludziom w jednej chwili na głowę. I wali się dalej, każdego dnia, od dwóch i pół roku. Bez widoków na lepsze.
Wojna pochłania wiele ofiar – giną żołnierze i cywile, starzy i młodzi. Bolesne jest piętno, które dramatyczne wydarzenia odciskają na najmłodszych. Bo również dzieci nie brakuje na zdjęciach Wojtka – kilkuletnia dziewczynka podłączona do aparatury walczy o życie po tym, jak została raniona w ostrzale, kolejna – na rękach matki gryzie trok jej bluzy. Patrzy przed siebie czarnymi dużymi oczami, w których kryje się strach. Twarze takich dzieci pozbawione są beztroski i radości. One już odczuły ciężar egzystencji. Ich spojrzenie jest spojrzeniem dorosłego człowieka. Wojna zabrała im dzieciństwo…
Zapadło mi w pamięć zdjęcie Siergieja, 32-letniego ukraińskiego żołnierza jadącego ciężarówką po ostrzelaniu rosyjskich pozycji nieopodal Bachmutu. Wycieńczona twarz, styrana trudami długiej i trudnej walki, z nieobecnym spojrzeniem… Takie oczy mają ludzie ogarnięci gorączką. Chłopak błądzi gdzieś myślami. Nie ma tu cienia satysfakcji, zadowolenia z dobrze wykonanej roboty. Nie będzie nam dane dowiedzieć się, co czuje. Widać jednak, jak bardzo obciąża go ta sytuacja.
Ukraińska wojna to odhumanizowana śmierć, sterty ciał w workach budowlanych, zwłoki, którym wciśnięto do rąk paszport, by nie pomylić tożsamości ofiary, ciała rozrzucone w leśnej głuszy, groby wykopane naprędce przy drodze. Ale to również dramatyczne poszukiwanie jedzenia w zbombardowanym supermarkecie.
Na wystawie obejrzeć można dwa krótkie filmy. Wojtek użył tu kamery nakładanej na aparat. Ujęcia są robocze, film kręcony jest zaraz po ataku rakietowym na jedno z osiedli. Te surowe kadry są przerażające. Towarzyszą im dźwięki chrzęszczącego pod stopami żwiru, strumienia wody gaszącego ogień; gdzieś z głębi docierają jedynie strzępy słów. Wydaje nam się, że wdarliśmy się wraz z fotografem w wojenną rzeczywistość. Porażający materiał, właśnie przez milczącą kontestację tego, co właśnie się tam zdarzyło. Trudno się to ogląda, mimo że ma się poczucie, że „chroni” nas ekran monitora. Kolejny materiał jest natomiast w jakiejś mierze odwrotnością pierwszego. Mamy nagrany dźwięk, ale zamiast filmu puszczane są zdjęcia. Dochodzą do nas głosy cierpiących ludzi, którym z bólu pękają serca i modlitwa popa prowadzącego ceremonię pogrzebową. Te materiały porażają…
Zdjęciom towarzyszą teksty Pawła Reszki. Nie są to opisy do fotografii, podobnie jak zdjęcia nie są ilustracją tekstów. A jednak zbiegają się we wspólnym punkcie, pokazując, że gdziekolwiek na Ukrainie by się w tym czasie nie było, jakimkolwiek językiem by się nie opowiadało, scenariusz jest ten sam.
Teksty Pawła prezentowane na wystawie są rzeczowe; podaje konkretne cyfry, miejsca, opisuje zastaną rzeczywistość. Te analityczne relacje to rusztowanie, szkielet. Następnie wypełnia on puste przestrzenie mniej lub bardziej gęstą materią utkaną z emocji, które wyrażane są najczęściej w dialogach. Pisze o zbrodniach, śmierci, cmentarzach, powrotach, ostrzałach. Bez egzaltacji, bez uniesień, bez darcia koszuli na piersiach. Po męsku. Zdawkowo, ale celnie, strzałem prosto w serce.
To wystawa, którą warto obejrzeć. Nie tylko dlatego, że Wojtek został okrzyknięty fotografem XX-lecia, ma niesamowity warsztat i oko. Nie tylko dlatego, że Paweł mistrzowsko włada piórem, czego potwierdzeniem są liczne nagrody, które zebrał przez lata swojej dziennikarskiej aktywności. Ale przede wszystkim dlatego, że nie wolno nam zapomnieć o tym, co dzieje się za naszą wschodnią granicą. Że nie możemy przejść nad tym do porządku dziennego. Że głos ofiar, cywilów i żołnierzy musi być słyszany. Że nie można dopuszczać, by do przestrzeni publicznej wdzierała się coraz szerzej alternatywna narracja zbrodniarzy. Że warto być uczciwym i poczciwym. I że trzeba za wszelką cenę dążyć do przywrócenia normalności.
Czasu nie ma tak dużo, wystawa czynna będzie tylko do 17 sierpnia. Obejrzeć ją można w Leica Store & Gallery przy ul. Mysiej 3 w Warszawie. Polecam.
Monika Borkowska