Wojna jak gra komputerowa

O wojnie na Ukrainie, o ludzkich dramatach, o specyfice pracy korespondenta wojennego i wystawie zdjęć „Tu jest wojna” przedstawiającej obraz ogarniętej konfliktem Ukrainy rozmawiamy z dziennikarzem Pawłem Reszką i fotografem Wojciechem Grzędzińskim.

Wojna jak gra komputerowa. O wojnie na Ukrainie rozmawiamy z dziennikarzem Pawłem Reszką i fotografem Wojciechem Grzędzińskim.
fot. DlaKultury.pl

Pracujecie na wojnie, w ekstremalnie trudnych warunkach. Trudnych fizycznie, ale przede obciążających emocjonalnie. Udaje się wam zachować dystans?

Wojtek Grzędziński: Trzeba zachować dystans. Tracąc go, tracimy rzetelność dziennikarską. Oczywiście czasem to zadanie ponad siły, gdy ktoś ginie na twoich oczach, trudno zachować zimną krew. Ale staram się opowiadać o tym, co widzę, jako ktoś z zewnątrz.

Paweł Reszka: Trudno żyć życiem bohaterów, brać te wszystkie historie jako bagaż, bo to prosta droga do szaleństwa. Jestem po to, by opisywać wydarzenia, przekazywać informacje, rzetelnie oddawać to, co dzieje się na Ukrainie. To, co robimy, ma sens, jest ważne. Żeby kontynuować tę misję, musimy podchodzić do naszych zadań z dystansem. Choć oczywiście trudno być obojętnym na to, co dzieje się na naszych oczach.

Staliście się częścią tych wydarzeń? Czym wasza pozycja różni się od położenia samych Ukraińców?

Paweł Reszka: My cały czas mamy świadomość, że możemy wrócić. To nasz zawód, część życia. Mamy paszport, pełen bak w aucie, kamizelki kuloodporne, hełmy. Ale dla Ukraińców, którzy tam mieszkają, którym zbombardowano domy, którzy stracili bliskich – to jest coś zupełnie innego. Oni mogą tylko patrzeć, jak płoną ich domy i kryć się w piwnicach.

Nie dotknął was zespół stresu pourazowego?

Wojtek Grzędziński: Nie mam problemów związanych z PTSD, nauczyłem się przez te wszystkie lata funkcjonować w wojennej rzeczywistości. Pomaga samoświadomość, ale jest to też kwestia pewnych predyspozycji, uważności, obserwowania siebie i otoczenia. Bardzo wielu czynników. Nie ma uniwersalnej recepty. Poza tym przez to, że żyłem w Ukrainie, nie miałem zbyt częstych przeskoków z jednej normalności w drugą, co ułatwiało mi funkcjonowanie.

Paweł Reszka: Ratuje nas też trochę reżim pracy. Jest wyznaczona godzina policyjna, wiemy, że musimy zmieścić się w czasie. Trzeba wcześnie wstać, wysłać maile, umówić spotkania, postarać się o pozwolenia, zatankować paliwo, dojechać na miejsce, załatwić wszystkie sprawy i wrócić do bazy przed godziną policyjną. Musimy jeszcze zjeść, umyć się i położyć spać, bo następnego dnia o 4 rano trzeba znowu wstać, uporządkować notatki i podjąć kolejne działania. Ten tryb, bardzo aktywny, naznaczony pośpiechem, wyłącza trochę emocje. Ale oczywiście z pewnych miejsc nie wraca się nigdy. Niektóre obrazy zostają w sercu, głowie, duszy. Zapadają w nas głębiej.

Możesz opowiedzieć którąś z takich historii?

Paweł Reszka: Było ich wiele. Na przykład kiedyś w Lisiczańsku na posterunek policyjny przyszła kobieta. To było jedyne miejsce, gdzie był telefon satelitarny. Zadzwoniła do swojej ciotki, żeby się pożegnać – zamierzała popełnić samobójstwo. Zginęła jej matka, nie mogła sobie z tym poradzić. Nie mogła nawet pójść na cmentarz, bo był pod ostrzałem. Udało się jej na szczęście pomóc. Pamiętam też swój powrót z Buczy. Mieszkałem wtedy w opustoszałej kamienicy w Kijowie. Wszedłem do mieszkania i poczułem straszny zapach. Musiałem wdepnąć w jakieś ciało. Buty wyrzuciłem, ale ten zapach ze mną został. Poczułem go pierwszy raz w 1994 roku, w Rwandzie. Wtedy wszystkie te wspomnienia wróciły z całą mocą. Trudno opowiedzieć o wszystkim… Straszne wrażenie robi widok ludzi bijących się o chleb. Jeśli mąż kobiety został zabity przez Rosjan strzałem z przyłożenia, a ona musi jeszcze raz z detalami odtworzyć tę historię, to jest straszne przeżycie. Przede wszystkim dla niej, ale i dla nas.

Ta wojna różni się od innych?

Wojtek Grzędziński: Tak, w tym konflikcie naprzeciwko siebie stają ludzie mówiący bardzo podobnym językiem, często powiązani rodzinnie, mający w pewnej mierze wspólną historię. Mamy do czynienia z pełnoskalową wojną, w której najnowsze technologie, jak choćby drony, ścierają się z tradycyjną artylerią rodem z I wojny światowej.

Paweł Reszka: Poza tym ten konflikt rozciąga się na dużym obszarze, linia frontu jest bardzo długa, a uderzenia sięgają daleko w głąb kraju. Wojna zmienia się w czasie, najpierw była wojną artylerzystów, teraz jest wojną operatorów dronów. Śmierć często jest odhumanizowana. Walka zaczyna przypominać grę komputerową. Widziałem młodych chłopców, którzy zabijają na odległość, mają joysticki, ekrany, tyle że w tym przypadku naprawdę pozbawiają kogoś życia i oglądają tę śmierć online. Z drugiej strony ta wojna jest podobna do innych, składa się z setek tysięcy ludzkich tragedii, które giną w masie.

Jest tam miejsce na uśmiech? Na namiastkę normalności?

Paweł Reszka: Oczywiście, życie nie znosi próżni. Przykładem jest Chersoń. Miasto leży nad rzeką Dniepr, która jest linią frontu. Strzela przez nią snajper, co chwila pojawiają się alarmy przeciwlotnicze. Ale mieszkańcy starają się wbrew wszystkiemu stworzyć iluzję normalnego życia. W podziemiu działa teatr, knajpy. Ludzie nie chcą, by ta wojna zabrała im wszystko. Albo zrujnowane miasto, Wuhledar… Ci, którzy w nim pozostali, mieszkali w piwnicach. Trwały tam ciągłe ostrzały. Pewnego razu gdy szedłem między zniszczonymi blokami usłyszałem muzykę. Ludzie wyszli z piwnic, wystawili głośniki, otworzyli butelki z alkoholem i zaczęli się bawić. Przestali w pewnym zwracać uwagę na to, co dzieje się wokół. Przychodzi moment, w którym skala nieszczęścia staje się nie do udźwignięcia, czara goryczy się przelewa, coś pęka. Widziałem też kiedyś dwie staruszki, które pod ostrzałem uprawiały ogórki w ogródku pod blokiem. Pojawia się miejsce na uśmiech, choć nie da się ukryć, że jest to śmiech przez łzy.

Wojtek przekazuje rzeczywistość poprzez obraz, Paweł poprzez słowo. Połączyliście swoje siły. Dobrze wam się razem współpracuje?

Paweł Reszka: Zaczęliśmy ze sobą pracować jeszcze w 2008 r., w czasie wojny w Gruzji. Działamy równolegle, nasze światy, przestrzenie się uzupełniają i przenikają. Mamy trochę inne wrażliwości, trochę inaczej patrzymy na świat, to daje szerszy ogląd. Piszący i fotografujący mają inną perspektywę. Ja lubię obserwować jak Wojtek pracuje. Czasem przechodzę koło jakiejś historii i jej nie widzę. Tymczasem Wojtek przyklęka i robi zdjęcie. To otwiera mi oczy.

Efektem tej współpracy jest wystawa zdjęć z Ukrainy wykonanych przez Wojtka, uzupełniona o teksty Pawła.

Wojtek Grzędziński: Koncepcja wystawy narodziła się z naszych rozmów z Pawłem o powtarzalności historii, które dokumentujemy. Zdaliśmy sobie sprawę, że ja opisuję zdjęciami w jednej części Ukrainy te same historie, które opisuje Paweł, znajdujący się w zupełnie innej części kraju, rozmawiający z innymi bohaterami. Tymczasem scenariusz jest praktycznie taki sam. Pokazujemy z szerokiej perspektywy brutalną prawdę o tej wojnie. Dzięki tekstom Pawła wystawa zyskuje trzeci wymiar, to niezwykle wartościowe uzupełnienie historii opowiadanej obrazami.

Jaki mieliście zamysł na pokazanie konfliktu?

Wojtek Grzędziński: Zależało nam na tym, by pokazać wojnę taką, jaką ona jest. Przedstawić pełne spektrum wydarzeń, ludzi, miejsc. Zarysować, co dzieje się na froncie i z tyłu frontu. Pokazać wydarzenia i ich konsekwencje. Przedstawić jak najpełniejszy obraz tego konfliktu. Przy czym nie ma tu brutalnych zdjęć, staraliśmy się nie epatować okrucieństwem. Choć pojawia się wiele wstrząsających fotografii, które dla części oglądających będą i tak trudne do udźwignięcia.

Co powiedzielibyście dziś ludziom, którzy mieszkają poza Ukrainą, ale twierdzą, że są zmęczeni konfliktem rosyjsko-ukraińskim?

Paweł Reszka: Nie możemy się zmęczyć wojną, bo zatriumfuje zło. Jeśli pozwolimy złu zwyciężyć, ono zapuka do naszych drzwi. Nie wolno nam odwracać głowy i zapomnieć o tym, co dzieje się na Wschodzie. Bo to wróci do nas w sensie moralnym. Nie będziemy mogli spokojnie spać, żyć z tym.

Wojtek Grzędziński: Łatwo jest powiedzieć, że jest się zmęczonym czymś, co nas nie dotyczy. Ukraińcy są bardzo zmęczeni i dalej walczą. Wojna trwa, mimo że spadła z pierwszych stron gazet. Wywołuje cierpienie narodu i dramaty pojedynczych ludzi. Od tego nie można odwracać głowy. To kwestia bycia człowiekiem.

Rozmawiała Monika Borkowska


Fragment wystawy, fot. DlaKultury.pl
Fragment wystawy, fot. DlaKultury.pl
Fragment wystawy, fot. DlaKultury.pl

Opublikowano

w

,

Tagi: