Było ich trzech: John Galliano z Gibraltaru, Alexander McQueen z Anglii i Arkadius z Polski. Mieli sporo wspólnego. Urodzili się w latach 60-tych XX wieku, skończyli słynną londyńską szkołę projektowania mody Central Saint Martins i przyjaźnili się z Isabellą Blow, która miała niezwykły zmysł wyszukiwania i promowania modowych talentów. Poza tym wszyscy trzej wywoływali monstrualne skandale, ale to właśnie ich projekty zmieniły spojrzenie na modę na przełomie wieków. Z tej trójki jeden popełnił samobójstwo, drugi kilkanaście lat temu pod wpływem narkotyków wykrzykiwał publicznie antysemickie hasła i wyznawał miłość wąsatemu Adolfowi, trzeci natomiast uciekł do Brazylii, gdzie sadzi drzewa. Isabella Blow odebrała sobie życie. Witajcie w świecie mody!
Żeby pamiętać, jakie wrażenie wywołał Arkadius w Polsce, trzeba być przynajmniej millennialsem. Na początku XX wieku ten wciąż bardzo młody człowiek uderzył w świat warszawskiej socjety niczym meteor z innej galaktyki. Towarzyszyła mu aura tajemniczości i ponadprzeciętności – oto w 2003 roku wzięty projektant z Londynu otwiera w Warszawie butik – concept store ze swoją kolekcją „Anarachy jeans”. Otwarcie butiku było wielkim wydarzeniem towarzyskim. Do obszernego wnętrza, w którym dominował motyw elipsy i kolor krwistej czerwieni, przy dźwiękach głośnej muzyki Arkadius wjechał na platformie otoczony modelkami niczym podczas karnawału w Rio. W tamtym czasie wszyscy chcieli ogrzać się w blasku jego awangardowej sławy, pokazać się z nim, czy razem imprezować. Pełni kompleksów Polacy – aspirujący do bycia pełnoprawnymi Europejczykami – nareszcie mieli kogoś, kto odniósł sukces w wielkim świecie, więc pokochali Arkadiusa ślepą miłością.
Rok później butik już nie funkcjonował. Arkadius uciekł z Polski z monstrualnym długiem na karku, a miłość rodaków przekształciła się w nasze polskie Schadenfreude i radosną szyderę.
Chłopak znikąd
Jednak Arkadius nie był przypadkową osobą w świecie mody, choć droga, jaką przeszedł od dzieciństwa do szczytowego momentu kariery, była wyjątkowo nieoczekiwana i wręcz niewiarygodna. Arkadiusz Weremczuk urodził się w Parczewie, skąd do Brześcia jest bliżej niż do Warszawy. Studiował w Krakowie; przez dwa lata pracował w hotelu we Włoszech. A potem wyjechał do Londynu, aby spełnić swoje marzenie. Chłopak ze wschodniej Polski dostał się do elitarnego Central Saint Martins, którą ukończyły takie osobowości świata mody jak John Galliano, Stella McCartney czy Alexander McQueen.
Dzięki splotom okoliczności, znajomościom, ale oczywiście również pracowitości i talentowi, w tamtym czasie Arkadius wszedł do świata mody na poważnie. Jedna z klientek założyła suknię jego projektu na kolację z ówczesnym księciem Karolem – od tego momentu angielskie arystokratki polecały młodego projektanta z Polski. O dyplomowej kolekcji Arkadiusa „The Guardian” napisał: „Rzeźbiarskie stroje studenta Central Saint Martins mogą dla laika wyglądać jak bulwiaste papierowe abażury, ale noszą je już bogaci i sławni”.
Co więcej, zauważyła go także Isabella Blow, jedna z głównych rozgrywających w brytyjskim świecie mody. I zachwyciła się jego projektami. Porównywano go do słynnych już projektantów Johna Galliano czy Alexandra McQeena, w którego pracowni zresztą Polak był na stażu przez jakiś czas. Sukces na Londyńskim Fashion Week był kwestią czasu. Arkadius przestał być chłopakiem znikąd.
Bezczelna niegrzeczność
Pierwszy pokaz Arkadiusa na London Fashion Week w 1999 roku był metaforą narodzin projektanta w symbolicznym, ale także bardzo obrazowym sensie. Modelki paradowały po wybiegu w strojach pomazanych czerwoną farbą, sugerującą krew. W projektach pojawiały się ciążowe brzuchy i główki lalek na minisukienkach. Na koniec wyszedł sam autor i zasymulował poród. Całość była niezwykle teatralna, niezwykle skandalizująca i niezwykle pozytywnie przyjęta przez odbiorców. A to był dopiero początek.
Kolejne kolekcje, regularnie prezentowane na London Fashion Weeks nie odbiegały poziomem prowokacji od tej pierwszej. W 2000 roku, podczas prezentacji kolekcji „Queen of Sheba”, Arkadius w czarnej masce wyciągnął z kosza woskowy model swojej odciętej głowy. Pokaz kolekcji „The House of Pleasure” z 2002 roku afirmował zmysłowość cielesną i szokował scenami wykorzystującymi estetykę domów publicznych. W 2003 roku kolekcja „Urban Orchid”, której premiera odbyła się podczas New York Fashion Week, prezentowała biżuterię nawiązującą do rycerskich kolczug i pancerzy oraz akcesoriów BDSM. Podczas Tygodnia Mody w Atenach w 2005 roku pokazano kolekcję „Le Cock”, w której tytułowy kogut miał być symbolem żywotności, radości życia, młodości i bezczelnej niegrzeczności.
Nie tylko prowokacja
Nagość, krew, seksualność i prowokacyjne igranie z tematami tabu może sprawić wrażenie, że w projektach Arkadiusa chodziło wyłącznie o skandal. Nic bardziej mylnego. Oczywiście Arkadius wykorzystywał prowokację do zwrócenia uwagi na siebie, ale także na problemy, które jego pokazy miały komentować. Pokaz „Virgin Mary wears the trousers” z 2001 roku w ryzykowny sposób korzystał z ikonografii chrześcijańskiej. Magdalena Mielcarz paradowała po wybiegu w stroju nawiązującym do hiszpańskich Madonn, a na koniec sam projektant pojawił się w koronie cierniowej na głowie. Kolekcja miała wskazywać na ogromny wpływ religii na światowe konflikty czy wojny. Tak też została odebrana na Zachodzie, szczególnie w obliczu ataku na World Trade Center, który miał miejsce niedługo przed pokazem. W Polsce natomiast „Nasz Dziennik” uznał, że jest to atak na Chrystusa porównywalny do działań Osamy bin Ladena.
Najważniejszym modowym manifestem politycznym była jednak kolekcja „United States of Mind” z 2004 roku. Jej powstanie sprowokowała amerykańska inwazja na Irak, do której Polska również się dołączyła. W procesie projektowania kolekcji Arkadius powiązał symbole walczących ze sobą narodów, kultur i religii, co miało być symbolicznym (jak również zupełnie nieskutecznym) wołaniem o odejście od manipulacji religijnych, politycznych i biznesowych.
„Originally from Poland, British man”
Relacja Arkadiusa z Polską jest dość ambiwalentna. Na początku lat 2000, będąc u szczytu sławy, nie wyobrażał sobie powrotu do rodzinnego Parczewa, a Polska już od dawna nie była jego domem. Ale jedna z jego najwspanialszych kolekcji, „Paulina” z 2001 roku, to pean na cześć polskiej kultury ludowej i ukłon w stronę babci – Pauliny. Oglądając tę kolekcję można odczuć wręcz coś na kształt wzruszenia. Tiulowe suknie ślubne były w dolnych partiach obciążane belami słomy. Zewsząd wystawało siano, nagie modelki nosiły konstrukcje podobne do ludowych pająków. Na tkaninach królowały motywy kurpiowskich leluj i łowickich kogutów, sukienki i gorsety zrobione były ze słomy albo z drewnianych ludowych ptaszków. Arkadius nawet przytwierdził obcasy do kierpców góralskich. To „Paulina” była pierwszą kolekcją projektanta pokazaną w Polsce, i została świetnie odebrana. Nic dziwnego – tak mile łagodziła nasze kompleksy i poczucie kulturowej niższości wobec wielkiego świata.
Sam projektant nigdy nie ukrywał swojego pochodzenia, a w zachodniej prasie przed pseudonimem Arkadius najczęściej pojawiało się określenie: „originally from Poland”. Jednak jego poczucie przynależności do wspólnoty narodu polskiego zgasło już w latach 90-tych. Częsta obecność Arkadiusa w polskich mediach w latach dwutysięcznych mogła wywołać wrażenie, że projektant wrócił do kraju, jednak on w Warszawie bywał sporadycznie. To Londyn stał się jego domem, tu jego kariera nabierała rozpędu, tu w 2002 roku otworzył pierwszy butik. Swoje ubrania sprzedawał w ponad trzydziestu sklepach na całym świecie, nosiły je Christina Aguilera, Bjork, Janet Jackson, Alicia Keys. Arkadius stał się brytyjskim projektantem o polskim pochodzeniu.
Jak zgasła gwiazda Arkadiusa
Polacy jednak uwielbiali Arkadiusa, zapewne także dlatego, że nie mieli pojęcia o pojawiających się przeciwnościach. Niestety, sukces artystyczny projektanta nie przekładał się na pieniądze. Każdy pokaz był ogromnym wysiłkiem organizacyjnym i finansowym, tymczasem nigdy nie było wiadomo, czy potem ubrania znajdą nabywców. Problem pogłębiał fakt, że Arkadius nie traktował mody komercyjnie – za pomocą mody chciał tworzyć sztukę, która będzie komentowała świat. Dlatego w projektach Arkadiusa pokazywały się gwiazdy i celebryci, ale większość jego ubrań nie nadawała się do noszenia.
W 2003 z ogromnym rozmachem został otwarty drugi butik Arkadiusa – tym razem w Warszawie. Było to miejsce na swój sposób kultowe. Można było tam napić się wina, a ludzie często przychodzili tylko po to, żeby popatrzeć na bardzo drogie ubrania słynnego projektanta. Głównym asortymentem sklepu były elementy kolekcji „Anarchy jeans” – podkoszulki, topy, dżinsy, szelki. W butiku organizowano również różnego rodzaju imprezy artystyczne, które miały zwiększyć sprzedaż.
Niestety, sprzedaży nie zwiększyły. Po początkowym sukcesie zaczął się bardzo szybki upadek marki. Jako głównego winnego wskazuje się polskiego inwestora, z którym Arkadius wszedł we współpracę. Inwestor miał nie do końca uczciwie zachowywać się wobec firmy, co więcej – przeniósł produkcję do Chin. Znakomite krawiectwo, które było dotychczasowym znakiem jakości projektanta, uzyskało chińską jakość, co natychmiast zauważyli klienci. Sam Weremczuk, zaangażowany w dziesiątki projektów na całym świecie, nie był w stanie ani nie umiał wszystkiego dopilnować. Poza tym ubrania produkowano w bardzo małych rozmiarach, co było generalnym przekleństwem tamtych czasów. Kosztownych projektów nikt w Polsce nie chciał kupować. Sięgające siedemdziesięciu procent przeceny tylko powiększały wizerunkową katastrofę marki. W 2004 roku obciążony ogromnymi długami Arkadius, wyszydzany przez media, które jeszcze pół roku wcześniej go ubóstwiały, zamknął swój polski butik i wyjechał z Polski.
Arkadius nie umarł
Upadek polskiego butiku Arkadiusza Weremczuka nie oznaczał ostatecznego upadku marki. Projektant rozpoczął produkcję słynnych „Arkadius Goggles”, które częściowo pomogły mu stanąć na nogi. Te prawie niezniszczalne, robione na zlecenie okulary, nagle stały się obiektem pożądania elit – nosili je aktorzy, książęta i piosenkarze.
Ale Arkadius już nie wrócił na stałe do świata mody. Dziś mieszka w Brazylii na rajskiej wyspie, projektuje wnętrza, okazjonalnie angażuje się w projekty artystyczne i cieszy się życiem. Raz w roku przyjeżdża do Polski. W wywiadach, których ostatnio udziela coraz więcej, powtarza okrągłe, ładnie brzmiące bon moty – zmieniły go podróże do biednych krajów, pieniądze nie dają szczęścia, na ubrania wydaje dwadzieścia euro rocznie, wystarczy mu kilka koszulek i dwie pary spodni, gdyby pozostał w branży modowej pewnie już by nie żył. I oczywiście ten najbardziej banalny: woli być biedny i szczęśliwy, niż bogaty i nieszczęśliwy.
Tylko że Arkadiusz Weremczuk nie jest biedny. Tak naprawdę utrzymuje się z wynajmu powierzchni biurowych, które posiada w miejscowości Salvador w Brazylii. Do tego ma dom na rajskiej wyspie nieopodal, który podobno sam zbudował. Dlatego może sobie pozwolić na powtarzanie, że dziś treścią jego życia jest sadzenie drzew i wypiekanie chleba.
Arkadius nie marzy o powrocie do branży modowej, ale nie da się ukryć, że w historii tej branży zapisał się już na zawsze. Galliano, McQueen i Arkadius – to oni jako pierwsi odeszli od traktowania mody wyłącznie jako formy. Rzeźbiarskie projekty Weremczuka nie nadają się do noszenia, ale być może wcale nie o to mu chodziło. Arkadius uważał siebie za artystę, a jego sztuka miała komentować rzeczywistość, prowokować i wzbudzać ferment, właśnie za pomocą mody, w której pełno było odniesień do kultury, religii czy polityki. Jego kariera trwała tylko dekadę. Przygotował czternaście kolekcji, które sprawiły, że moda przestała być uważana wyłącznie za luksusowe rzemiosło. Komercyjnie przegrał. Ale John Galliano wciąż podnosi się z wizerunkowej katastrofy, w jaką wpędziły go używki. Alexander McQueen popełnił samobójstwo. A Arkadius żyje. I wydaje się być szczęśliwy.
Arkadius w Łodzi
Centralne Muzeum Włókiennictwa w Łodzi przygotowało wystawę „Arkadius. Wielkie namiętności. Konfrontacje”, która przedstawia zachowane elementy ze wszystkich kolekcji Arkadiusa. Tkaniny do tej pory przez lata przechowywane były w bardzo złych warunkach w Szkocji, stąd konserwatorzy muzeum dokonali niezwykłej pracy, czyszcząc, naprawiając, a często rekonstruując eksponaty. Ekspozycja prezentuje także archiwalne filmy i zdjęcia z pokazów projektanta z przełomu wieków. Warto obejrzeć tę wystawę nie tylko po to, aby z bliska zapoznać się z wizjonerskimi projektami chłopaka z Polski, który modę zamienił w sztukę. Dwadzieścia pięć lat temu Arkadius na chwilę dał nam poczucie, że możemy zrównać się z największymi branży modowej. Przez moment Polacy cieszyli się faktem, że angielskie elegantki noszą koszule w łowickie wycinanki. Oglądając łódzką wystawę to przyjemne poczucie satysfakcji można odczuć po raz kolejny.
Jolanta Boguszewska
Wystawa: „Arkadius. Wielkie namiętności. Konfrontacje”, Centralne Muzeum Włókiennictwa w Łodzi, czynna do 27 lipca 2025 roku.
Kuratorzy wystawy: Marcin Różyc
Współpraca: Anna Grala i Michał Herynowski
Foto: Jolanta Boguszewska