Barok jest cool! Orliński porwał słuchaczy w warszawskiej filharmonii

Jakub Józef Orliński, BEYOND, okładka płyty

Jakub Józef Orliński wymyka się stereotypom. Gdy wychodzi na scenę, wiadomo, że zrobi show. I to wykonując muzykę barokową, w dodatku śpiewając wysokim męskim głosem, który jeszcze jakiś czas temu budził zdziwienie wśród słuchaczy nieprzywykłych do tej skali. Również podczas ostatniego promującego najnowszą płytę koncertu w warszawskiej filharmonii wzbudził euforię.

Publiczność za nim szaleje. To kwestia walorów muzycznych, ale też całej osobowości śpiewaka, który – mimo że sięgnął szczytów i zrobił światową karierę – wciąż pozostaje chłopakiem z Żoliborza, z twarzą rozpromienioną szczerym uśmiechem. Potrafił zbudować swoją markę. Jest bardzo aktywny w mediach społecznościowych, przyciąga młodą publiczność, oswajając ją z wysmakowanym barokowym repertuarem. Tańczy breakdance, także do muzyki Bacha.

Orliński piął się wytrwale w górę, choć nie od razu było różowo. Przez pierwsze trzy lata musiał płacić za naukę na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie, bo – jak oceniano – nie był wystarczająco dobry. Nie od razu dostał się też na wybrany kurs w Juilliard School of Music w Nowym Jorku. A ostatecznie trafił na wyżyny, zyskując renomę i niezwykłą popularność wśród słuchaczy.

Śpiewak wystąpił w ostatnich dniach dwukrotnie w Filharmonii Narodowej w Warszawie, wcześniej dał koncert we Wrocławiu. Zapoczątkował tym samym nową trasę promującą płytę „Beyond”. Towarzyszą mu wspaniali muzycy z zespołu Il Pomo d’Oro. Artystów czeka ponad 20 koncertów, ostatni odbędzie się 6 grudnia tego roku.

Płyta prezentuje kompozycje wczesnego baroku. Zawiera aż dziesięć premier fonograficznych. Podobnie jak w przypadku poprzednich projektów, artysta współpracował ze swoim przyjacielem Yannisem François, śpiewakiem i muzykologiem, który odnalazł w bibliotekach i opracował cenny materiał. Znajdują się tam utwory m.in. Claudio Monteverdiego, Francesco Cavalliego, Johannesa Hieronymusa Kapsbergera, Girolamo Frescobaldiego, Giovanni Battisty Vitaliego oraz polskiego kompozytora epoki wczesnego baroku, Adama Jarzębskiego.

„Na tym albumie i z tym skrupulatnie dobranym programem chcę się skupić na ogólnym znaczeniu słowa ‘ponad’. Przede wszystkim po to, aby pokazać ludziom, że ta muzyka jest ponadczasowa. Wciąż jest aktualna, żywa, energiczna, wzruszająca, wciągająca i zabawna” – mówił o najnowszej płycie Jakub Józef Orliński.

Koncert w Warszawie przyciągnął całą rzeszę wielbicieli talentu kontratenora. Sala filharmonii wypełniona była po brzegi. Reakcja publiczności, jak zwykle w przypadku występów artysty, była żywiołowa i niezwykle gorąca. Zupełnie jakby witano na scenie gwiazdę rocka. Owacjom nie było końca, bisy nie zaspokoiły żądnych muzyki słuchaczy. Mogłoby to trwać w nieskończoność, gdyby wykonawcy po prostu nie zeszli w pewnym momencie ze sceny. Po koncercie tłum ludzi czekał w kolejce na podpisanie płyt, które rozchodziły się jak ciepłe bułeczki. Orliński znajduje czas dla wszystkich, co buduje dodatkowo więź między nim a odbiorcami jego twórczości.

A sam koncert? Cóż, wpisał się w serię wyjątkowych muzycznych spotkań, do jakich Orliński zdążył już nas przyzwyczaić. Zamysł był taki, by – mimo dużej sali filharmonii – stworzyć kameralny klimat. Udało się to zrobić przy pomocy oświetlenia. Zaciemniono całą salę, rzucając jedynie punktowo światło na grupę dziesięciu (nie licząc Orlińskiego) muzyków. Miało się wrażenie, jakby zespół występował w salonie dla wąskiego kręgu melomanów. Muzycy Il Pomo d’Oro grali wprost bajecznie! Brzmienie historycznych instrumentów było niezwykle wysmakowane, wprowadziło doskonale w klimat epoki. Członkowie zespołu dawali się wciągać Orlińskiemu w zabawę. Warto choćby wspomnieć partię solową gitary w jednym z utworów graną przez Miguela Rincona, odegraną niezwykle pięknie nie tylko pod względem muzycznym, ale i aktorskim, bo takie zadanie postawił przed instrumentalistą Orliński.

W programie koncertu nie było nic przypadkowego. Cały przebieg tego muzycznego spotkania został dogłębnie przemyślany. Utwory płynnie przechodziły jeden w drugi, tak, że czasem zwyczajnie nie miało się świadomości, że zaczęła się nowa kompozycja. Sam Orliński mówił, że taki był zamysł. Celem była prezentacja albumu jako całości, o kolejności decydowały tonacje i podobieństwa harmoniczne.

Tematyka utworów kluczyła wokół miłości i śmierci. O czym konkretnie śpiewał artysta? O tym, że miłość to uczucie, które potrafi opętać serce, umysł i ciało. Może przynieść tyleż słodyczy, co cierpienia. Na nieszczęśliwą miłość jedynym rozwiązaniem jest śmierć, która ukoi ból zranionego serca. I czas, przemijanie… motywy tak popularne w baroku. Kobiety, nie drwijcie, nie odrzucajcie miłości, bo uroda mija, a wraz z młodością odchodzi czar i powab. Lekarstwem na ból odrzucenia może okazać się gniew, jednak mało który pogrążony w miłości kochanek jest zdolny do agresji. Pozostaje cierpienie i oczekiwanie na śmierć. Pojawia się też wątek starości. „Im starsza jest kobieta, tym bardziej męża pragnie”; „Jam stara, cóż zrobię, wiek słodki przeminął, co dusze rozpala. Ten czas, kiedy miałam kochanków przy sobie, proszących o litość” (aria Crinalby z opery „Adamiro”).

Orliński znów zrobił show. Wyszedł na scenę boso, w jasnym garniturze. Jako rekwizyt miał jedynie płaszcz, w którym wystąpił m.in. w partii Ottona z opery „Koronacja Poppei”. Gdy śpiewał o przemijaniu, wcielając się w postać starej kobiety, na głowę założył chustę, a płaszcz wykorzystał jako suknię, owijając go wokół talii. Śpiewał przy tym złamanym, starczym głosem, wywołując wśród słuchaczy salwy śmiechu. W trakcie jednego z utworów instrumentalnych, gdy wygaszono światła, wybiegł na widownię z lampą w dłoni, zaglądając ciekawie w twarze melomanów, a później przeniósł się na scenę, oświetlając jej zakamarki. Energia go rozpiera, nie w jego stylu są koncerty, w których śpiewak stoi grzecznie przed orkiestrą, wykonując kolejno utwory, z przerwą na oklaski.

Barok jest miłością śpiewaka i to czuć na każdym kroku – gdy mówi o muzyce tego okresu zapala się, unosi, rozpromienia się w uśmiechu. Również na scenie widać, jak ponoszą go dźwięki. W trakcie partii instrumentalnych w pewnym momencie zaczynał tańczyć, najpierw bezwolnie, poruszając w rytm muzyki ramionami, rękami, a ostatecznie uwalniając całe ciało. Pojawiły się też elementy breakdance. To piękne i szczere zauroczenie muzyką udziela się widzom. Naprawdę trudno pozostać obojętnym, słuchacze dają się ponieść, wciągnąć w opowieść – tak odległą, bo przecież siedemnastowieczną, teoretycznie nie przystającą do naszych czasów. Ale to tylko teoria. Sztuka wyzwala silne reakcje. Jest ponadczasowa i wciąż żywa. I zachowanie publiczności potwierdza, że to hasło nie jest banałem, tylko najgłębszą prawdą. „Beyond”…

Monika Borkowska

mecenas kultury


Opublikowano

w

Tagi: