Barokowe rewolucje we włoskim sosie. Niezwykły koncert w warszawskiej filharmonii

Są takie koncerty, podczas których każdą komórką ciała czuje się, że uczestniczy się w czymś wyjątkowym. Piątkowy wieczór w Filharmonii Narodowej takich niezwykłych wrażeń dostarczył. Publiczność miała okazję posłuchać baroku, który miejscami przypominał brzmienia XX wieku, rozkoszować się klasycznym, uporządkowanym koncertem na harfę i flet oraz spojrzeć na Włochy oczami zachwyconego Niemca.

Orkiestrę poprowadził Stefano Montanari, niezwykle utalentowany i charyzmatyczny włoski dyrygent, który jest też skrzypkiem i pianistą (studia instrumentalne ukończył z wyróżnieniem). Ma również dyplom w dziedzinie muzyki kameralnej. Pełni funkcję głównego dyrygenta Orchestra del Teatro Petruzzelli w Bari. Pracę dyrygenta łączy z występami solowymi.

– Montanari jest wyjątkowym dyrygentem. Jest otwarty, pełen optymizmu. Praca z nim to wielka przyjemność. Przy nim nie czujemy presji, wnosi spokój i daje radość z muzykowania. On cały jest muzyką. Nie patrzy na utwory matematycznie, technicznie. Szuka głębi. Inspiruje nas tym, jak odczuwa muzykę. Przez cały tydzień wspólnej pracy wszyscy członkowie orkiestry chodzą uśmiechnięci, mamy wielką frajdę z grania. To po prostu piękny człowiek – mówi portalowi dlakultury.pl Marzena Hodyr, pierwsza altowiolistka Orkiestry Filharmonii Narodowej.

Podczas prób dyrygent chwytał za skrzypce, altówkę, siadał za klawiaturą klawesynu, pokazując w praktyce, jak wyobraża sobie konkretną frazę czy motyw. Czasem nucił. Muzycy twierdzą, że ma piękny głos. Orkiestra warszawskiej Filharmonii występowała z nim po raz trzeci. – Ja miałam przyjemność grać z Montanarim dwukrotnie. Gdy pierwszy raz przyjechał do Warszawy, miałam akurat przestój. Koledzy z zespołu mówili, że praca z nim jest niezwykła, że czegoś takiego nie można przegapić. Czekałam na jego kolejny przyjazd i gdy przekonałam się, jak to wygląda, byłam naprawdę zachwycona – wspomina Marzena Hodyr.

Orkiestra nagrodziła Montanariego głośnym aplauzem. Gdy muzycy tupią, to znak, że są bardzo zadowoleni ze współpracy z dyrygentem. Po piątkowym koncercie tupali wyjątkowo mocno… Tego wieczoru dyrygent porwał też publiczność. Jego osobowość, żywiołowa i dynamiczna, doskonale współgrała z tematem koncertu – „Żywioły”.

Wieczór rozpoczął się od utworu pod tym właśnie tytułem napisanego w XVIII wieku przez kompozytora francuskiego baroku, Jeana-Féry Rebela. Zupełnie nieoczywiste to dzieło, momentami brzmiące bardzo współcześnie. Rebel w momencie powstania utworu miał już 71 lat i był na zasłużonej emeryturze. Chwalony w trakcie swojej kariery za łagodność i harmonię, pod koniec życiowej drogi stworzył coś tak oryginalnego. Wstęp do Żywiołów, zatytułowany Chaos, zaczyna się jak XX-wieczny utwór. Wybrzmiewają tu jednocześnie wszystkie dźwięki gamy d-moll. Dwieście lat później takiemu zjawisku nadano nazwę klaster…

Z chaosu wyłaniają się ostatecznie walczące ze sobą żywioły. Kompozytor napisał objaśnienia do swojego dzieła, zaznaczając, że dźwięki basu obrazują ziemię, partie skrzypiec przywodzić mają na myśl ogień, flety ilustrują płynącą po powierzchni ziemi wodę, z kolei piccolo czy flety podłużne, z charakterystycznymi pauzami, które burzą naturalny bieg muzyki, mają być wyobrażeniem powietrza. Ten ostatni zabieg jest naprawdę niezwykły i zachwycający. Wyłomy w muzyce dają wrażenie dodatkowej przestrzeni, wypełnionej – zgodnie z zamysłem autora – powietrzem.

W związku z tym, że Żywioły to muzyka do baletu, nie brakuje tu tanecznych rytmów. Wśród części utworu, poza Chaosem, Ziemią i wodą, Ogniem i Powietrzem są też inne, jak Polowanie, Słowiki, Siciliana czy Kaprys. Jest to muzyka niezwykle barwna i zróżnicowana, nieoczywista pod względem harmonicznym, ale również melodycznym. Pojawiają się tu dysonanse i nagłe zwroty linii melodycznych. To o tyle niezwykłe, że mówimy o kompozytorze, który urodził się w 1666 roku…

Kolejnym punktem programu był Koncert na flet i harfę C-dur KV 299 Wolfganga Amadeusa Mozarta. Kompozycja powstała wiosną 1778 roku podczas pobytu Mozarta w Paryżu. Zamówienie na nią złożył książe Adrien-Louis de Bonnières. Arystokrata sam był flecistą, z kolei jego córka grała na harfie, stąd zlecenie na tak niecodzienny skład. Koncert został bardzo dobrze przyjęty, ale kłopoty z honorarium za wykonanie dzieła skutecznie zniechęciły kompozytora do księcia i Francuzów.

Koncert jest bardzo lubiany i często wykonywany. Jest dość prosty, ale tchnie młodzieńczą świeżością. Ujmuje melodyjnością, szczególnie urzeka piękna i liryczna część środkowa. Partie solowe harfy zagrała Klara Wośkowiak, z kolei fletu – Seweryn Zapłatyński. Soliści oddali całą urodę utworu, oczarowując publiczność swoją interpretacją.

Na koniec zagrano IV Symfonię A-dur „Włoską” op. 90 Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego. Kompozytor napisał ją zainspirowany swoim pobytem we Włoszech. Przy czym nie odwoływał się tu do kultury kraju, a do jego przyrody, do natury. Utwór został ukończony w 1833 roku, kilka miesięcy później Mendelssohn poprowadził jego prawykonanie. Mimo że dzieło było bardzo dobrze przyjęte, sam twórca nie był zadowolony ze swojej pracy, wciąż nanosił poprawki, szukając lepszych rozwiązań. Symfonia została wydana dopiero w 1851 r., już po śmierci kompozytora.

To był wyjątkowy wieczór – za sprawą muzyków, dyrygenta i samego programu. Dla mnie najmocniejszym punktem koncertu były Żywioły. Utwór jest grany dość rzadko, co dziwi, biorąc pod uwagę, jak jest atrakcyjny. Wykonany został po mistrzowsku. Brzmienie orkiestry było głębokie i wyraziste. Widać tu całe szaleństwo baroku – ówcześni kompozytorzy lubili wymykać się standardom, bywali nieobliczalni i szokujący. Kompozycja zachwyca i zadziwia. Ale także dzieła Mozarta i Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego porażały swoją nieprzeciętną urodą. Orkiestra zagrała świetnie, soliści byli czarujący, dyrygent dopiął swego… Wieczór zakończył się długimi owacjami na stojąco.

Monika Borkowska

Repertuar Filharmonia Narodowa

mecenas kultury


Opublikowano

w

Tagi: