Beethoven w pointach. Holenderskie spojrzenie na taniec

fot. materiały prasowe, Teatr Wielki – Opera Narodowa

Na koniec sezonu Teatr Wielki Opera Narodowa przygotował nie lada gratkę dla wielbicieli tańca. „Beethoven i szkoła holenderska” to balet złożony z trzech części stworzonych przez trzech holenderskich choreografów do muzyki Beethovena. Łączy je minimalistyczna choreografia i specyficzne podejście do tańca, który jest z założenia najważniejszy, nie traktowany jako narzędzie do przekazu narracyjnego, a jako przedmiot kontemplacji sam w sobie.

Dwie części mają już długą historię, choć była to ich polska premiera. „Grosse fuge” to jeden z najsłynniejszych baletów Hansa van Manena. Powstał w 1971 roku. Z kolei choreografem „Siódmej symfonii” jest Toer van Schayk; ten balet wystawiony był po raz pierwszy w 1986 roku. Środkowa część, „Eroica variations”, stworzona była przez Teda Brandsena na specjalnie na zamówienie Teatru Wielkiego Opery Narodowej.

Muzyczną bazą Grosse fuge jest Wielka fuga B-dur op. 133 i Cavatina z Kwartetu smyczkowego B-dur op. 130 Ludwika van Beethovena. Wielka fuga była szóstą częścią Kwartetu smyczkowego B-dur. Wywołała niemałe kontrowersje. Nic dziwnego – komponowana była w 1825 r., a przywodzi na myśl utwory powstałe sto lat później. Brzmiała rewolucyjnie jak na tamte czasy, była na wskroś nowoczesna, niezrozumiała dla ówczesnych odbiorców. Krytycy i dziennikarze porównywali ją do chińszczyzny, do wieży Babel, do horroru.

Cóż, wybieganie naprzód z reguły nie przynosiło geniuszom poklasku u współczesnych… Tak było i w tym przypadku. Beethoven ugiął się pod naporem opinii publicznej oraz wydawcy i napisał zastępczą część kwartetu, Contredanse, znacznie krótszą i lżejszą niż Wielka fuga. Walory fugi odkryto na nowo w XX wieku, oczarowała m.in. Igora Strawińskiego. Powrócono wówczas wykonywanie Kwartetu smyczkowego w pierwotnym brzmieniu, często wykonywana jest też jako samodzielny utwór. Z kolei Cavantina poprzedza fugę, to piąta część kwartetu, śpiewna i liryczna. Sam Beethoven mówił, że przyprawiała go o łzy wzruszenia. Zaznaczał, że nigdy wcześniej jego własna muzyka nie zrobiła na nim takiego wrażenia.

Czysta forma

W Grosse fuge nie ma fabuły z założenia. Takie jest podejście Hansa van Manena. Taniec ma być na pierwszym planie, nie jest traktowany jako narzędzie do wyrażania przekazu narracyjnego. Mimo wszystko przychodzą na myśl pewne interpretacje. Cztery pary tancerzy wykonują tu układ, który z jednej strony jest próbą sił między partnerami, z drugiej – przywodzi na myśl akt miłosny, momentami dość odważny, w jego różnych odsłonach. Tancerze zastygają w pozach, które rodzą geometryczne napięcie, przechodzą płynnie z jednej w drugą. Tworzy się między nimi specyficzna więź wzmacniana brzmieniem beethovenowskich fraz.

Choreograf jest wyznawcą prostoty, czystości linii, nie toleruje przesadnych ozdobników. W dużej mierze balet opiera się na figurach odtwarzanych synchronicznie przez cztery pary, przeplatanych scenami, w których występują poszczególne duety, a także układami grupowymi, gdzie wszyscy tancerze tworzą swoistą całość przywodzącą na myśl kalejdoskopowe układanki. Wszystko w nierozerwalnym połączeniu z dźwiękami muzyki Beethovena. To piękna plastyczna wizja współpracy ludzkich ciał, w ograniczonej do minimum scenografii, która nie rozprasza, a stanowi harmonijne tło dla całości.

Sam na sam z fortepianem

Część druga powstała z myślą o dopełnieniu tryptyku. Krzysztof Pastor zaprosił Teda Bransena do stworzenia zupełnie nowego baletu. Bransen opowiadał, że był podekscytowany tą propozycją, kiedy jednak dowiedział się, że bazą ma być muzyka Beethovena, pojawiły się obawy. Wzmogły się, gdy poinformowano go, jakie będą dwie pozostałe części spektaklu. – Znaleźć się pomiędzy dwoma wielkimi arcydziełami choreografów, których obydwu bardzo dobrze znam i darzę absolutną czcią, z pewnością nie było łatwym zadaniem – mówił.

Postanowił wybrnąć z tego, idąc w zupełnie innym kierunku. Wybrał utwór fortepianowy Beethovena, Wariacje „Eroica”. Uznał, że to umożliwi mu stworzenie figlarnej choreografii, wypełnionej czystą radością z tańca. Pojawiają się tu krótkie partie solowe, duety, tria, ale też sceny grupowe. Miejscami wizja Brandsena przywodzi na myśl rozgrywki sportowe, jakby nawiązywał do treningu, rozgrzewki, gimnastyki czy tańca na lodzie. Takie skojarzenia wywołują też kostiumy. Sport to endorfiny, a endorfiny to szczęście. I tej radości ze sceny płynęło bardzo dużo.

Wariacje zagrał z lekkością i elegancją Piotr Sałajczyk, laureat wielu nagród, pianista doceniany za wybitne kreacje wykonawcze muzyki polskiej, ale też za przywracanie na nowo zapominanego repertuaru.

Ruchome rzeźby

Tryptyku dopełniła „Siódma symfonia” w choreografii Toera van Schayka. Bazą muzyczną jest tu oczywiście VII Symfonia A-dur op. 92, pełna pięknych marzycielskich obrazów, śpiewnych motywów, urokliwych fragmentów, z charakterystyczną piękną częścią drugą (Allegretto). Orkiestrę poprowadził ukraiński dyrygent Aleksiej Baklan. O tym balecie mówi się, że jest apoteozą tańca, pełną energii i witalności. Bardzo głęboko taniec spojony jest z muzyką, co widać szczególnie choćby w trzeciej części (Presto), gdzie po początkowych radosnych, szybkich przebiegach orkiestra „łapie oddech” i na scenę płynnie wkracza sznur mężczyzn połączonych ramionami, którzy swoim ruchem, nogami zataczającymi kręgi, podkreślają ciągłość długich nut.

Co więcej, choreografia jest tu przestrzenna, rozpatrywana trójwymiarowo, scena jest jakby postumentem, z którego wyrastają grupowe rzeźby. Figury tworzą przestrzenny obraz, przenikają się, przechodzą płynnie z jednych w drugie, ręce tancerzy formują okręgi, z których tworzy się kompozycja. Sceny grupowe oczywiście nie wypełniły całości baletu, ale zdają się być jedną z piękniejszych jego części.

To trójwymiarowe spojrzenie na sztukę tańca jest nieprzypadkowe. Toer van Schayk był tancerzem, ale w końcu lat 50. na kilka lat przerwał karierę taneczną i podjął studia rzeźbiarskie w Królewskiej Akademii Sztuki w Hadze. Wrócił do tańca w 1965 roku, tworząc jeszcze wiele wspaniałych kreacji. Doceniono go jednak również jako artystę plastyka. Jego rzeźby wystawiano w galeriach w Amsterdamie, Atenach, Londynie i Nowym Jorku. Tworzył też scenografię. Nic dziwnego, że tak silne powiązanie ze sztukami wizualnymi wpłynęło na choreograficzne wizje artysty.

Krzysztof Pastor, dyrektor Polskiego Baletu Narodowego, podkreślał, że zależało mu na wystawieniu w końcówce sezonu czegoś artystycznie wysublimowanego, zarówno jeśli chodzi o melomanów jak i o miłośników baletu. Wygląda na to, że się udało. Powstał przepiękny, zróżnicowany balet będący spojrzeniem na sztukę taneczną trzech różnych twórców pochodzących jednak z tego samego kręgu estetycznego, wypełniony przepiękną muzyką. Rozkosz dla oczu i uszu…

Monika Borkowska


Opublikowano

w

Tagi: