Chopin bez retuszu. Ludzka strona geniusza

Fryderyk Chopin postrzegany jest przez pryzmat swojego geniuszu i dzieł, które po sobie zostawił. To naturalne. Ale gdyby odrzeć ten pomnik z brązu i dokopać się do żywego organizmu? Ja na swoje potrzeby zdzieram tę skorupę od lat. I mam przed oczami już nie tylko ikonę, symbol, ale żywego człowieka, z jego poczuciem humoru, troskami, dąsami, lękami, zachwytami. I poza tym, że kocham jego muzykę, bardzo polubiłam jego samego.

Chopin, fot. Louis-Auguste Bisson

Dziś doskonała okazja, by o nim napomknąć, bo oto rozpoczynamy 214. obchody urodzin Fryderyka. Uroczystość rozciągnie się w czasie. On sam uznawał za dzień swoich urodzin 1 marca, ale w metryce chrztu w kościele w Brochowie zapisano, że przyszedł na świat 22 lutego. To doskonały pretekst, by świętować dłużej i huczniej. Nie zabraknie w tym czasie koncertów z jego muzyką. Prawdziwy raj dla miłośników twórczości kompozytora.

Fryderyk urodził się w Żelazowej Woli, w oficynie dworku, którego właścicielem była hrabiowska rodzina Skarbków. Ojciec naszego bohatera, Mikołaj, pracował tam jako guwerner (pochodził z Francji, do Polski przybył jako szesnastolatek). W 1806 r. poślubił Teklę Justynę Krzyżanowską, która również pracowała u Skarbków. Rok później przyszła na świat Ludwika, w 1810 r. Fryderyk, w 1811 r. Izabela, a w 1812 r. Emilia (która zmarła wcześnie, w wieku zaledwie 15 lat).

Dom Urodzenia Fryderyka Chopina, fot. DlaKultury.pl

Ciepło domowego ogniska

Pół roku po narodzinach Chopina rodzina przeniosła się do Warszawy, gdzie ojciec Fryderyka otrzymał posadę nauczyciela języka francuskiego w Liceum Warszawskim. Rodzina Chopinów była wyjątkowa – ciepła i kochająca się. Nie był to standard jak na ówczesne czasy. W wielu domach kontakt rodziców z dziećmi ograniczał się do wspólnych posiłków, w rodzinach panowały chłodne relacje. U Chopinów było zupełnie inaczej. Wszyscy muzykowali – matka śpiewała i grała na fortepianie, ojciec grał na flecie i skrzypach. Wystawiano rodzinne sztuki teatralne, grywano w wista, celebrowano święta i rocznice. Wszyscy byli ze sobą mocno związani.

Fryderyk jako sześciolatek zaczął pobierać lekcje fortepianu u czeskiego imigranta Wojciecha Żywnego. Nauczyciela uznawano za dziwaka z zamierzchłej epoki. Chodził w zielonym zużytym surducie i przekrzywionej peruce, w okularach, z nieodłączną tabaką w dłoni. Jego wygląd był staroświecki. Wtrącał niemieckie słówka, a do młodych chłopców zwracał się per „pan”. Chopinowie traktowali go jednak bardzo serdecznie, jak członka rodziny. Zapraszali do domu na rodzinne uroczystości i święta. Zżyli się z nim. Jako nauczyciel sprawdził się doskonale. Nauczył chłopca właściwego ułożenia rąk, dawał cenne wskazówki techniczne, rozkochał go w Bachu. Zawsze pozostawiał mu sporo swobody, pielęgnując indywidualizm młodego pianisty.

Po sześciu latach nauki Żywny sam uczciwie przyznał, że nie będzie w stanie niczego więcej nauczyć Chopina. Chłopak jako trzynastolatek został przyjęty do IV klasy Liceum Warszawskiego, po jego ukończeniu został uczniem Szkoły Głównej Muzyki, gdzie uczył się u Józefa Elsnera.

Wiejskie inspiracje

Fryderyk od małego był chorowity – kaszlał, miał problemy z żołądkiem. Pozostawał pod opieką lekarzy, stosował dietę i zażywał lekarstwa. Był drobnej postury ciała. Choroba nie poskromiła jednak jego charakteru. Pozostał wesołym, żywym, skorym do zabaw chłopcem, o dużym poczuciu humoru, z dystansem do samego siebie.

Jako chłopiec wakacje spędzał w rodzinnym majątku przyjaciela, w Szafarni, gdzie dokazywał na równi z innymi dziećmi – tańczył, grywał w wiejskiej kapeli, brał udział w polowaniach i pisał „Kuryer Szafarski”. Był to rodzaj dziennika imitujący gazetę, z tekstem ułożonym w szpalty. Opisywał tam codzienne sytuacje – pogoń dozorczyni za kotem, ucieczkę koguta, wywrotkę wozu z żydowską rodziną. Pojawiały się też poważniejsze tematy, jak choćby wzmianka o próbie samobójczej kobiety. To tam poznawał ludowe przyśpiewki i utwory grane przez wiejskich muzykantów, wsłuchując się w zawodzące śpiewy miejscowych kobiet.

Miał do siebie duży dystans. Tak w liście do rodziców opisał swoją jazdę konno: „koń powoli, gdzie chce idzie, a ja, jak małpa na niedźwiedziu, na nim ze strachem siedzę”. Nawiązywał też często do swojego nosa – jak sam mówił „wyniosłego” – na którym siadały muchy. Lubił się z siebie śmiać i zostało mu to również w dorosłości.

Henryk Siemiradzki, Chopin w salonie księcia Antoniego Radziwiłła w roku 1829, Public domain.

Na ścieżce kariery

W 1831 r. wyjechał do Paryża. Początki pobytu w stolicy Francji nie były łatwe. Nie miał pieniędzy, nie miał nawet widoków na ich zarabianie. Chwilę trwało, zanim zaistniał w tutejszym towarzystwie. Nie było mu łatwo, tym bardziej, że lubił luksus. Po kilku miesiącach udało mu się zagrać na koncercie w salonie Pleyela i sytuacja zaczęła się zmieniać. Zaczął pozyskiwać uczniów i dobrze zarabiać. Nie potrafił oszczędzać, nie dbał o pieniądze. Wynajmował okazałe mieszkania, z pieczołowitością je meblował, kupował drogie dywany i cenne bibeloty. Przyjaciele żartowali, że mieszka jak w muzeum. Do tego nosił się niezwykle elegancko, ubierał się u najlepszych paryskich krawców, nawet buty robił na zamówienie. Każdego dnia czesał go i golił fryzjer. Stołował się w modnych restauracjach.

Chopin był duszą towarzystwa. Bywał regularnie w paryskich salonach, zabawiał gości swoją grą, porywał niezwykłymi kompozycjami i improwizacją. Uwielbiano jego żarty. Fryderyk chętnie dawał upust swoim zdolnościom aktorskim, naśladując znane osoby, czy odgrywając scenki, którym towarzyszyły salwy śmiechu zgromadzonych przyjaciół i znajomych. Prawie każdy wieczór spędzał poza domem, co doprowadzało do rozpaczy rodziców Chopina. Napominali go, by dbał o siebie, wysypiał się, prowadził zdrowy tryb życia. Tymczasem spotkania przeciągały się do późnych godzin nocnych, a od rana na Fryderyka czekali już w jego mieszkaniu uczniowie.

Ceniono go jako nauczyciela, jego lekcje nie były więc tanie. Bardzo przykładał się do działalności edukacyjnej. Nawet wtedy gdy źle się czuł, gdy nasilały się objawy choroby, starał się należycie wywiązać z obowiązków. Gdy na stoliku w salonie stał flakonik, wiadomo już było, że mistrz ma gorszy dzień. Wcierał wodę kolońską w skronie, zażywał krople opium, bywał blady i kaszlący. A mimo to pracował. Gdy miał dobry humor, potrafił zasiąść obok ucznia, improwizować lub grać swoje utwory. Zdarzało mu się też jednak unieść się gniewem, szczególnie gdy uczeń nie robił postępów. Stać go było na cięta ripostę w sytuacjach konfliktu.

Słabość jest rzeczą ludzką

O ile świetnie czuł się grywając w salonach, o tyle już dużych koncertów nie cierpiał. Denerwował się przed biletowanymi występami na ogromnych scenach. „Nie jestem odpowiednią osobą do grania koncertów. Publika mnie onieśmiela. Duszno mi przez tych wszystkich ludzi oddychających na widowni, paraliżują mnie ich ciekawskie spojrzenia, czuję się oniemiały na widok tego morza obcych twarzy” – pisał do Franciszka Liszta. Może drażniły go dodatkowo głosy publiczności, która narzekała, że dźwięk jego fortepianu nie wszędzie był słyszalny? Ówczesne instrumenty nie miały jeszcze tak mocnego brzmienia, a Chopin grał delikatnie.

Choroba nie odstępowała go na krok. Poważny kryzys przeszedł podczas wyprawy na Majorkę, dokąd udał się ze swoją partnerką, George Sand. Tamtejszy klimat mu nie służył, deszcze, duża wilgotność, słabe warunki mieszkaniowe sprawiły, że wyjeżdżał z wyspy po kilkumiesięcznym pobycie w fatalnym stanie. Objawy gruźlicy nasilały się. Pluł krwią, dusił się, a tamtejsi lekarze nie potrafili zaradzić chorobie. Miejscowi bali się wynajmować mu mieszkania, obawiali się, że się zarażą. W dodatku zaczął sprawiać wrażenie, jakby popadał w obłęd. To jednak, co niszczyło ciało, służyło sztuce. Na Majorce powstały wspaniałe utwory, w tym m.in. Preludia op. 28 i dwa Polonezy op. 40.

Jak każdy człowiek miał lepsze i gorsze dni. Bywały osoby, których nie lubił, potrafił być kapryśny, jednak zasadniczo ludzie przepadali za jego towarzystwem. Nie żywił długo urazy, nie znosił plotek. Lubił zwierzęta. Uwielbiał gorąca czekoladę, rozsmakował się w toruńskich piernikach, urzekał go zapach fiołków, którymi zresztą zawsze się otaczał. Kochał operę, inspirował się muzyką wokalną, tworząc własne kompozycje.

Eugène Delacroix, Portret Fryderyka Chopina
Eugène Delacroix, Portret George Sand

Pozostał w pamięci…

Po rozstaniu z Sand załamał się, próbował żyć jak przedtem, ale to były tylko pozory. Choroba go niszczyła, czuł się coraz gorzej. Dobrze, że mógł liczyć na przyjaciół, którzy w tym trudnym czasie dotrzymywali mu towarzystwa, a nawet pod koniec życia go utrzymywali. Umierał, dusząc się i kaszląc. Przed samą śmiercią napisał na kartce: „Gdy ten kaszel mnie zadusi, zaklinam Was, każcie otworzyć moje ciało, żebym nie został pochowany żywcem”. Po śmierci Fryderyka z jego ciała wyjęto serce, które siostra kompozytora, Ludwika, przemyciła do Warszawy w szklanym słoju wypełnionym alkoholem. Zostało ono umieszczone w Kościele św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu i tam spoczywa do dziś.

Chopin zmarł 17 października 1849 roku w wieku 39 lat. Zgodnie z jego prośbą, na pogrzebie zagrano mu Requiem Mozarta. Trumnę ze zwłokami Chopina do grobu na Père-Lachaise nieśli Eugène Delacroix, Camille Pleyel, Auguste-Joseph Franchomme i książę Aleksander Czartoryski. Kondukt prowadzili książę Adam Czartoryski i Giacomo Meyerbeer. Na uroczystości pogrzebowe przybyły setki osób. Uznany jest za jednego z najgenialniejszych kompozytorów, o nieprawdopodobnej wyobraźni i talencie. Jego harmonie zrewolucjonizowały muzykę, a melodie oczarowały serca. „Dusza muzyki przeleciała nad światem” – powiedział po śmierci Chopina Robert Schumann.

Monika Borkowska


Opublikowano

w

Tagi: