„Czwórka” Chełmońskiego. Gdy wizja malarska wyrywa się z ram

To jest najlepszy obraz Chełmońskiego, a na tym obrazie najlepsze są nie konie, nie szlagon i bryka, ale… błoto, błoto, żywioł, walka z żywiołem” – miał powiedzieć o „Czwórce Józefa Chełmońskiego młodopolski malarz Władysław Ślewiński. Konie pędzące wprost na oglądającego zachwyciły XIX-wieczną publiczność. Dziś budzą nie mniejszy entuzjazm.

Józef Chełmoński Czwórka
Józef Chełmoński, Czwórka, 1881

Obraz powstał w 1881 roku. To dzieło słusznych rozmiarów – 275 cm na 660 cm. Znajduje się w Galerii Sztuki Polskiej XIX wieku w krakowskich Sukiennicach. Namalowany został podczas pobytu malarza w Paryżu. Józef Chełmoński był przedstawicielem naturalizmu. Nurt ten wiernie oddawał rzeczywistość, bez retuszu i upiększeń. Pokazywał również ciemne strony życia, pochylano się nad wątkami czy tematami, których kiedyś nie uchodziło eksponować. Świetnie widać to w twórczości malarza. Wystarczy wspomnieć brudne nogi chłopki w „Babim lecie”, które wywoływały głośną krytykę ówczesnej publiki.

Tu również nie oglądamy pięknych, lśniących arabskich koni, na których zasiadają w wypracowanych pozach przedstawiciele dumnej arystokracji. Mamy przed sobą cztery masywne zwierzęta pociągowe, krępe, silne, w stanie największego wysiłku, które mkną po stepowych bezdrożach. Opisywano je jako dzikie „apokaliptyczne bestie”. Stojąc przed płótnem mamy poczucie, jakbyśmy przeszli na drugą stronę, w głąb opowiedzianej przez artystę historii. Można mieć wrażenie, że konie pędzą wprost na nas, oglądających. Że stratują nas i pomkną dalej, nie będziemy w stanie zakłócić ich szaleńczego biegu.

Artysta namalował zaprzęg bałagulski, popularny na kresach dawnej Polski. Miał on „napęd na cztery koła”. Zaprzęgano w poręcz, obok siebie, cztery konie – zewnętrzne ciągnęły tylną oś pojazdu, a środkowe – przednią. Bałaguły wyposażano w dzwonki o różnej głośności. Szlachecka młodzież na Podolu i Wołyniu w połowie XIX w. prowadziła hulaszczy i próżniaczy tryb życia. Przejażdżki zaprzęgami bałagulskimi urozmaicały czas między polowaniami, pijatykami a włóczeniem się po jarmarkach. Była to forma demonstracji stosunku młodych do panujących norm towarzyskich i obyczajowych. Tyle mówi historia. Tu akurat młody jest jedynie bałaguła, powożący. Nawiasem mówiąc, przypomina do złudzenia Macieja, pomocnika kowala z serialu „1670” (którego grał Kirył Pietruczuk). Szlachcic jest już natomiast w słusznym wieku, siedzi rozpostarty w swobodnej pozie, paląc fajkę o długim cybuchu.

Czwórka Chełmońskiego
Józef Chełmoński, Czwórka, fragment obrazu

Chełmoński jest niezwykle sensualny. Raczy nas w swoich malarskich dziełach nie tylko obrazem, ale też dźwiękami i zapachami. Również tu słychać wręcz tętent kopyt, rżenie koni, świst bata przelatującego nad ich głowami, chlupot błota pod nogami zwierząt, pobrzękiwanie uprzęży, krzyk woźnicy. Ekspresja, szaleńczy galop kontrastują tu ze statycznością stepu, z jego spokojem, ciszą i bezruchem.

Charakterystyczna jest dla malarza kolorystyka. Kpił z niej swego czasu Bolesław Prus, który porównywał paletę barw używanych przez artystę do „ekstraktu z brudnej ścierki”. I tak mamy tu brązy, szarości, zgniłe zielenie, biel i błękit. Tonacja raczej ciemna, biel przełamuje tę jesienną nostalgię w obłokach, chłopskim stroju i elementach uprzęży.

Józef Chełmoński
Józef Chełmoński, 1887

„Czwórka” przywodzi przez swój dynamizm skojarzenia filmowe. Na przełomie XIX i XX w. krążyły opowieści, że podczas premiery filmu „Wjazd pociągu na stację w La Ciotat” (1896 r.) braci Lumière, ludzie zgromadzeni w sali uciekali w popłochu w kąty pomieszczenia, by schronić się przed nadjeżdżającą wprost na nich (jak im się zdawało) lokomotywą. Historia brzmi wspaniale i działa na wyobraźnię, choć – jak się okazuje – był to jedynie chwyt marketingowy. Gdy stoi się na wprost „Czwórki”, ta anegdota powraca jak bumerang. Konie pędzą wprost na oglądającego. I choć trudno wyobrazić sobie, by ktokolwiek w tej sytuacji omdlewał ze strachu, to jednak płótno działa bardzo mocno na wyobraźnię. To niejedyne filmowe skojarzenie. Alfred Ligocki, krytyk sztuki, pisał, że to „ściśle filmowe wyreżyserowanie motywu”. Z kolei Mieczysław Porębski mówił, że artysta przekroczył granicę, poza którą malarstwo odzwierciedlające ruch, ekspresję, dalej już iść nie mogło. Bo „dalej jest już tylko film, panoramiczny ekran, najazd na kamerę”. Faktycznie, niedaleko jest stąd do filmowych wizji choćby Wajdy, do scen, które wryły się jak klisze w naszych głowach.

A co konkretnie zainspirowało artystę? Tematyką ukraińską i upodobaniem w oddawaniu ruchu zaraził Chełmońskiego Józef Brandt. Z kolei motyw pędzących wprost na widza koni zaczerpnąć miał z prac swojego profesora z monachijskiej Akademii Sztuk Pięknych, Aleksandra Wagnera.

Wyścig rydwanów, przypisywany Alexandrowi von Wagnerowi, wczesna wersja

Wcześniej namalowana „Czwórka spienionych koni w śniegu”, przyniosła artyście ogromny sukces. Natychmiast po wystawieniu obraz ten został zakupiony przez amerykańskiego nabywcę. To zachęciło Chełmońskiego do malowania kolejnych zaprzęgów. W pewnym momencie Stanisław Witkiewicz pozwolił sobie na krytykę artysty, który uparcie powielał temat wiedziony potrzebami rynku. „Jak patrzę na Twoją robotę, to mi się smutno robi. Więc już nic natury, tylko pamięć i maniera” – napisał mu w liście.

Do tej natury ostatecznie Chełmoński wrócił, gdy po zagranicznych wojażach osiadł z powrotem w kraju. Ale to już temat zasługujący na zupełnie nową opowieść.

Monika Borkowska


Opublikowano

w

Tagi: