Dziewięćdziesiąt lat na scenie!

Miała cztery lata, gdy zasiadła do klawiatury fortepianu i ze słuchu wystukała jednym palcem melodię mazurka b-moll Fryderyka Chopina. Już siedem miesięcy później wystąpiła na koncercie, wykonując przed szeroką publicznością kilka utworów. Gra do dziś, mimo że skończyła właśnie 95 lat. Lidia Grychtołówna, bo o niej mowa, mówi, że nie może żyć bez muzyki. To jej siła napędowa i największa miłość.

Okładka płyty z 1966r. / proj. graf. S. Żakowski, fot. J. Baranowski

Jej matka była lwowianką, a ojciec pochodził ze Śląska. Lidia urodziła się w Rybniku. Matka świetnie grała na fortepianie, dużo ćwiczyła. Gdy na świat przyszło dziecko, wózek stawiała tuż obok instrumentu. Zauważyła, że gdy gra, niemowlę nie płacze. Muzyka najwyraźniej działała na Lidię kojąco od samego początku. Miłość do muzyki zdeterminowała także całe jej późniejsze życie.

W wieku niespełna pięciu lat zagrała swój pierwszy koncert. Odbył się on w Rybniku w 1933 roku w Białej Sali Hotelu Polskiego. Okazją był recital skrzypcowy Antoniego Szafranka, który z bratem Karolem założył prywatną szkołę muzyczną w tym mieście. Po wykonaniu kilku utworów dziewczynkę postawiono na taborecie, by mogła być dojrzana z sali. Nagrodzono ją wielkimi brawami. Lidia była szczęśliwa, że znalazła się w centrum zainteresowania. Ojciec natomiast poczuł ulgę, wcześniej bardzo stresował się występem córki. Ilekroć widział chodzących po ulicy chłopców z tabliczkami zapowiadającymi wydarzenie z udziałem „najmłodszej polskiej pianistki”, opanowywał go niepokój.

Szkoła życia

Od szóstego roku życia Lidia uczyła się gry na fortepianie u Wandy Chmielowskiej. W wieku siedmiu lat dostała się do konserwatorium, mimo że przyjmowano w tamtym czasie tylko 10-latków. Począwszy od drugiego roku nauki zaczęła otrzymywać stypendium. Po czterech latach wybuchła wojna i wszystko się zmieniło. Lidia miała wówczas 11 lat. Musiała zdobywać pożywienie, żebrząc po domach. W wieku 12 lat, podobnie jak inne dzieci doświadczone konfliktem, mentalnie była już dorosła.

Mimo wojny wciąż grała. Ćwiczyła na pianinie, które stało w restauracji znajdującej się w sąsiedniej wsi, półtora kilometra od miejsca jej zamieszkania. Instrument był stary i zdezolowany, nie trzymał stroju. – Ale klawisze działały, palce się ruszały – wspomina po latach. Dotarcie na miejsce bywało wyzwaniem, szczególnie zimą, gdy temperatura spadała do minus 20 stopni Celsjusza, a zamiecie śnieżne atakowały ze zdwojoną siłą na odsłoniętych połaciach polach. Zdarzało się też, że w restauracji odmawiano dziewczynie wejścia na salę z różnych powodów. Mimo to Lidia nie poddawała się. W pomieszczeniu, w którym stał instrument, było zimno, temperatura zimą wynosiła 4 stopnie Celsjusza. Lidia ćwiczyła w płaszczu i w rękawiczkach.

Od 1942 roku dwa razy w miesiącu jeździła na lekcje fortepianu do Katowic, do Karola Szafranka, pianisty i pedagoga. Zajęcia te trwały prawie do końca wojny. Lidia wspomina, że bardzo dużo się w tamtym czasie nauczyła, mimo bardzo trudnych warunków, które w żaden sposób nie sprzyjały edukacji. Po wojnie, w latach 1945-1951 studiowała w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Katowicach – znów pod kierunkiem Wandy Chmielowskiej. Po studiach kształciła się jeszcze u prof. Zbigniewa Drzewieckiego i Artura Benedettiego Michelangeliego.

Pasmo sukcesów

Każdy z tych wykładowców przyczynił się do szlifowania niebywałego talentu, jakim była Lidia. Pianistka wspomina, że Wanda Chmielowska nauczyła jej właściwej pedalizacji, prof. Drzewiecki – dużych form. Z kolei Michelangeli zachęcił do poszukiwania własnej drogi rozwoju. – Jak chcesz być artystką, ucz się u siebie – wspominała po latach jego słowa.

Wkrótce świat usłyszał o Lidii. W 1955 r. zdobyła siódmą nagrodę w Konkursie Chopinowskim. Rok później przyznano jej trzecią nagrodę na konkursie im. Roberta Schumanna w Berlinie. W 1958 otrzymała nagrodę specjalną na konkursie im. Ferruccio Busoniego w Bolzano, a w 1959 – nagrodę na Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym w Rio de Janeiro. Koncertowała na całym świecie, od Europy poprzez Amerykę Południową po Stany Zjednoczone, Kubę i Azję, grając szeroki repertuar. Wykonuje kompozycje m.in. Jana Sebastiana Bacha, Wolfganga Amadeusa Mozarta, Ludwika van Beethovena, Fryderyka Chopina, Edvarda Griega, Franza Schuberta, Sergieja Prokofiewa i Igora Strawińskiego.

W październiku 1958 roku poślubiła Janusza Ekierta, muzykologa i krytyka muzycznego. Po jednym z koncertów Ekiert poprosił ją o wywiad. I tak to się zaczęło… Grychtołówna powtarza, że byli dobranym małżeństwem, bo mieli wspólne zainteresowania. Janusz Ekiert grał też bardzo dobrze na fortepianie, ukończył studia pianistyczne w Krakowie. Nie mógł jednak być wykonawcą ze względu na paraliżującą tremę, która uniemożliwiła mu występy na scenie. Skończył więc kolejny kierunek, muzykologię, tym razem na Uniwersytecie Warszawskim. – Rozwinęłam się przy nim muzycznie i intelektualnie. To był mądry, oczytany człowiek – wspomina.

Zasiadała w jury międzynarodowych konkursów pianistycznych, w tym Konkursu Chopinowskiego, gdzie oceniała uczestników w edycjach między 1980 a 2005 rokiem. Prowadziła też kursy mistrzowskie w Niemczech, a w 1986 r. została profesorem w klasie fortepianu na Uniwersytecie im. Johannesa Gutenberga w Moguncji. Podkreśla, że ocenianie w konkursach jest bardzo odpowiedzialnym zadaniem, dlatego niezwykle poważnie podchodziła do tego zajęcia. Łatwo jest kogoś skrzywdzić. Wspominała, że przed Konkursem Chopinowskim uczestnicy kilkakrotnie stawali przed komisją, której członkowie dawali im uwagi. – To było odebranie każdemu z kandydatów osobowości, graliśmy grzecznie, ładnie, dobrze – mówiła w wywiadach.

Warto słuchać samego siebie

Zachęca młodych ludzi, by poszukiwali własnej interpretacji utworów. Słuchanie zbyt dużej ilości płyt innych wykonawców może być zgubne, zatracanie się w gąszczu obcych wykonań nie zastąpi pracy intelektualnej i rozwoju indywidualnego podejścia do tekstu muzycznego. Pytana, jak grać Chopina, odpowiada – tak jak napisał Chopin, on dokładnie wskazał, jak mają być wykonywane jego kompozycje. Kluczowy jest piękny dźwięk, legato i ładne frazowanie. Nie zaleca też zbyt szybkich temp, co jest nagminne w dzisiejszych czasach.

Lidia Grychtołówna, radosna, pełna humoru, ciepła osoba, do dziś koncertuje przed szeroką publicznością. Kontakt z odbiorcami muzyki jest dla niej bardzo ważny. Gdy zaczęła się pandemia, a ludzie zostali zamknięci w swoich domach, transmitowała swoje występy przez internet. Ćwiczy codziennie po dwie – trzy godziny. Wcześniej grywała po sześć godzin dziennie. Z sąsiadami bywa różnie, teraz jednak sytuacja jest dość komfortowa. Lokatorka mieszkająca piętro niżej przyszła pewnego dnia z bukietem kwiatów, wyznając, że słucha ćwiczeń pianistki z łazienki, bo tam najlepiej niesie się dźwięk… Grychtołównę niezwykle to wzruszyło.

Zachować zimną krew

Ma stalowe nerwy. Wielokrotnie wychodziła z opresji, które są częścią życia muzyka. Na przykład przyjeżdżała na koncert z przygotowanym innym utworem niż oczekiwał organizator, bo nastąpiła pomyłka agencji artystycznej. Ostatecznie zmuszona była zmienić program. Innym razem ze względu na rozmaite perypetie, związane na przykład z przedłużającą się odprawą paszportową, przyjeżdżała na koncert tuż przed występem i zdarzało się, że nie zdążyła nawet wypróbować fortepianu.

Wspomina też do dziś sytuację z 1948 roku, kiedy to studenci Akademii Muzycznej byli wysyłani z koncertami do znajdujących się na prowincjach domów kultury, by uczcić 70. urodziny Józefa Stalina. Miała wtedy zagrać kilka preludiów Sergiusza Rachmaninowa w Niemodlinie. Zobaczyła scenę, na której stał fortepian Bechstein, bardzo stary i długi, z czasów, gdy nie stosowano jeszcze krzyżowego układu strun. Ludzie siedzieli już na widowni, zdążyła tylko uderzyć w kilka klawiszy. Instrument grał, odetchnęła z ulgą. Jednak w trakcie wykonywania utworów gasły kolejne dźwięki. Na koniec został sam stukot, któremu towarzyszyła gęsta chmura kurzu unosząca się znad mechaniki. Koledzy towarzyszący Lidii nie byli w stanie powstrzymać śmiechu podczas tego jakże oryginalnego występu.

Grychtołówna kocha muzykę. Podkreśla, że gra na fortepianie daje jej siłę i radość. Także 95 urodziny uczciła, występując z recitalem w rodzinnym Rybniku. Świetna kondycja, doskonały warsztat, niezwykła wrażliwość sprawiają, że melomani wciąż chcą słuchać jej wyjątkowo pięknych interpretacji.

Monika Borkowska


Opublikowano

w

Tagi: