Koncert trębacza Romana Grynia i organisty Bogdana Narlocha zakończył tegoroczną edycję Międzynarodowego Festiwalu Organowego Johann Sebastian Bach. Muzycy zagrali zjawiskowo, prezentując utwory dawne i współczesne. Dźwięki otaczały słuchaczy w dosłownym tego słowa znaczeniu, bo Roman Gryń przemierzał kościół z instrumentem wszerz i wzdłuż. To była prawdziwa muzyczna uczta.
Klamrą spięły ten koncert dwa wspaniałe utwory: The Prince od Denmark’s Marche Jeremiaha Clarke’a i Te Deum Marca-Antoine Charpentiera – majestatyczne, podniosłe i eleganckie. Gdy wybrzmiały pierwsze nuty, ołtarz był pusty. Z tyłu dochodził głos trąbki, który zdawał się powoli przybliżać. Faktycznie, Roman Gryń przemieszczał się z instrumentem w kierunku ołtarza. Ostatni utwór zagrał już z chóru, stojąc obok organisty i było to wspaniałe, iście królewskie domknięcie zarówno koncertu, jak i całej edycji festiwalu.
Mieliśmy okazję wysłuchać utworów na organy solo i w duecie z trąbką lub flugelhornem w wykonaniu doskonałych muzyków. Każdy z nich jest mistrzem w swoim fachu. Artyści cały czas koncertują, ale jednocześnie dzielą się swoją wiedzą i doświadczeniem ze studentami, Roman Gryń w Akademii Muzycznej w Bydgoszczy i w Akademii Muzycznej w Poznaniu, a Bogdan Narloch – w Akademii Sztuki w Szczecinie.
Roman Gryń testował całą kościelną przestrzeń – grał spod ołtarza, spod chóru, z bocznej ambony i z samego chóru. Ten wędrujący dźwięk był dodatkową atrakcją. W programie znalazły się takie kompozycje jak Sinfonia z kantaty Ich steh mit einem Fuß im Grabe czy Concerto G-dur Johanna Sebastiana Bacha, ale też Etiuda E-dur op. 10 nr 3 Fryderyka Chopina, która zabrzmiała tu jak liryczna pieśń, Toccata d-moll Gastona Béliera czy Chaconne Mieczysława Surzyńskiego, kompozytora żyjącego na przełomie XIX i XX wieku. Uwagę zwrócił piękny, emocjonalny utwór współczesnego kompozytora Marka Czerniewicza For My Godfather, który momentami przypominał muzykę jazzową. Dla trąbki to zupełnie naturalne środowisko, ale i organy odnalazły się doskonale w tych niecodziennych harmoniach.
W ramach tegorocznej odsłony festiwalu zagrano osiem koncertów w Warszawie, w kościele polsko-katolickim przy ul Szwoleżerów i dziewięć w Bazylice Katedralnej w Łowiczu. Festiwal ma swoją wierną publiczność. Okazuje się, że organy potrafią przyciągać jak magnes. Część osób jeździła zarówno na koncerty łowickie jak i warszawskie. Niektórzy przychodzą tu od lat, wśród stałych bywalców jest m.in. pan Adam Sykacz, który pierwszy raz trafił na festiwal w 2001 r. i od tej pory nie opuścił ani jednej edycji. Zebrał przez ten czas pokaźną kolekcję programów.
– Organy to mój ulubiony instrument. A Bach – to ukochany kompozytor. Wszystko zaczęło się w czasach licealnych, gdy podczas rekolekcji u Kapucynów miałem okazję wysłuchać koncertu organowego. Tam po raz pierwszy zetknąłem się z muzyką organową, która nie była tylko akompaniamentem do liturgii. Pamiętam, że wykonano Toccatę i fugę d-moll Bacha. Odkryłem wtedy bogate brzmienie tego instrumentu. Później kupiłem płytę winylową z Chorałami Lipskimi w wykonaniu profesora Gołębiowskiego. W życiu bym się nie spodziewał, że będę w przyszłości słuchał wykonań tego artysty na żywo – opowiada Adam Sykacz.
Pan Adam nie ma muzycznego wykształcenia, jest inżynierem energetyki i elektrykiem. Na informację o festiwalu trafił przypadkowo. W 2001 roku jechał autem, słuchając radia. Pojawiła się reklama wydarzenia. A że zaczynała się od pierwszych taktów najpopularniejszej bachowskiej Toccaty, przykuła uwagę pana Adama. – Od razu zmieniłem kierunek jazdy, dotarłem do katedry, gdzie wisiał plakat i zapoznałem się ze szczegółami. W taki sposób zostałem wiernym fanem festiwalu – wspominał.
Było kilka występów, które szczególnie utkwiły mu w pamięci. Między innymi Preludium i fuga g-moll Bacha wykonana przez wileńskiego organistę i pianistę Leopoldasa Digrysa. – Słychać było, że w Preludium jeszcze się rozgrywał, to był początek koncertu. Ale gdy zaczęła się fuga, zdarzyło się coś niezwykłego. Mieliśmy wrażenie, że uczestniczymy w czymś absolutnie wyjątkowym. W kościele zapadła kompletna cisza, ludzie zamarli. Po tym utworze, który był przecież pierwszym granym tego wieczora, publiczność nagrodziła artystę owacjami na stojąco. Oklaskiwano go długi czas, nie mógł kontynuować koncertu. Tak wspaniałej interpretacji tego utworu nigdy później już nie słyszałem – mówi.
Wspominał też nietypowe koncerty, jak ten, w którym u boku organisty Roberta Grudnia wystąpił Georgij Agratina grający na cymbałach koncertowych, fletni Pana, sopiłce, okarynie i talince. On również, podobnie jak Roman Gryń, wędrował z instrumentami po całym kościele, otaczając słuchaczy dźwiękami. Muzycy grali wtedy Bacha, ale też muzykę ukraińską, mołdawską i własne kompozycje. – Robert Grudzień zaczynał grać na organach, po czym Gieorgij wychodził z talinką zza filaru, szedł przez katedrę, wykonując fragment tematu. Motyw przechwytywały organy, a chwilę później Agratina podejmował melodię na nowo, siedząc już tym razem za cymbałami. To był piękny koncert – mówił.
Takich pięknych momentów nie zabrakło również podczas ostatniej edycji. Prof. Wiktor Łyjak, który jest dyrektorem artystycznym festiwalu organizowanego przez Warszawskie Towarzystwo Muzyczne, pieczołowicie dobiera muzyków, zapewniając świetny poziom koncertów. Festiwal jest okazją, by posłuchać interpretacji utworów sztandarowych, ale również nieznanych, pisanych przez współczesnych kompozytorów lub odkrywanych na nowo twórców sprzed wieków. Nic dziwnego, że przyciąga wielu słuchaczy. Warto wpisać to wydarzenie na stałe do swojego muzycznego kalendarza.
Monika Borkowska