Fotografia na przestrzeni wieków (1). „Cud światła”. Początki fotografii (1826–1839)

Wyobraź sobie francuską prowincję z pierwszej połowy XIX wieku. Wąskie drogi obsadzone drzewami, powozy stukające po bruku, powolny rytm życia. Wśród nielicznych zabudowań stoi dom o mansardowym dachu – posiadłość Nicéphore’a Niépce w Le Gras. To tu, na poddaszu, w pokoju pełnym dziwnych przyrządów, probówek i blaszanych płytek narodzi się medium, które odmieni świat.

Léonard François Berger,
portret Nicéphore'a Niépce
Léonard François Berger,
portret Nicéphore’a Niépce

Niépce był człowiekiem osobliwym. Syn prawnika, zafascynowany nauką, od młodości próbował swoich sił jako wynalazca. Pracował nad silnikiem spalinowym, zgłębiał mechanikę i chemię, ale ciągle brakowało mu „tego jedynego odkrycia”. Jego obsesją stała się camera obscura – ciemna skrzynka z małym otworem, w której obraz świata ukazywał się w magiczny sposób na jednej ze ścianek. Fascynacja szybko zamieniła się w pytanie – a gdyby ten obraz dało się zatrzymać?

Niépce zaczął eksperymentować. Na metalowe płytki nakładał różne substancje, próbując znaleźć taką, która zareaguje na światło. W końcu odkrył bitum syryjski – żywicę, która twardniała, gdy wystawiło się ją na słońce. W 1826 roku, po długiej ekspozycji trwającej kilkanaście godzin, na płytce pojawił się obraz: widok z okna jego domu w Le Gras. Krzyżujące się dachy, fragmenty nieba, kawałek podwórza. Rozmazany, nieczytelny, ale prawdziwy.

Początki fotografii, Niépce, Widok z okna w Le Gras, 1826
Joseph Nicéphore Niépce, Widok z okna w Le Gras, 1826

Dziś można ten obraz obejrzeć w muzeum w Austin w Teksasie. Patrząc na tę ziarnistą, pełną cieni płytkę, trudno poczuć monumentalność chwili. A jednak – tam, w ciszy francuskiej prowincji, narodził się nowy język.

Niépce nie doczekał chwały. Zmarł w 1833 roku, a dalsze badania kontynuował jego współpracownik, malarz i wynalazca – Louis Daguerre. Daguerre miał więcej szczęścia i więcej talentu do interesów. W 1839 roku ogłosił światu dagerotyp: technikę, w której srebrna płytka, po wystawieniu na działanie jodu i rtęci, ujawniała ostre i szczegółowe obrazy. Poza tym technika oferowała wielokrotnie krótsze czasy ekspozycji. Naświetlanie odliczało się już nie godzinami, a minutami, dzięki czemu możliwe stało się fotografowanie ludzi. W przeciwieństwie do Niépce’a, Daguerre mógł więc już sfotografować samego siebie.

Louis Daguerre, dagerotypia
Louis Daguerre, 1844

To, co Niépce wypracował w pocie i samotności, Daguerre udoskonalił i zaoferował światu, rozpoczynając prawdziwą rewolucję. Francuski rząd szybko wykupił patent, ogłaszając wynalazek „darem dla całej ludzkości”. Prasa pisała o „cudzie światła”, tłumy ustawiały się, by zobaczyć pierwsze portrety.

Jabez Hogg podczas pracy w Richard Beard’s Studio, 1843

Przyjrzyjmy się, jak wyglądało atelier fotograficzne w Paryżu lat czterdziestych XIX wieku. Ciężkie zasłony wpuszczające tylko kontrolowane światło, skórzane krzesło ustawione przed kamerą wielkości szafki. Klient siada, poprawia kamizelkę, a asystent umieszcza za jego głową metalowy stelaż. To podpórka, która ma unieruchomić głowę na czas ekspozycji.

Krzesło z podpórką na głowę.

Aparat potrzebuje kilku minut, aby „napić się światła”. W tym czasie model nie może się poruszyć ani uśmiechnąć. Dlatego pierwsze portrety wyglądają tak poważnie i monumentalnie. Ludzie przypominają posągi, ich spojrzenia są zamglone, jakby patrzyli nie na fotografa, lecz gdzieś w przestrzeń.

Kiedy obraz pojawia się na srebrnej płytce, zmienia myślenie o świecie i sztuce. Szczegółowość poraża: widać każdy włos, każdą zmarszczkę, każdą nitkę w tkaninie. Malarze portreciści, którzy dotąd obsługiwali bogatą klientelę, czują, że nadciąga koniec ich profesji.

Dagerotypia ze zbiorów WMN

„Dziś malarstwo umarło” – miał westchnąć Paul Delaroche, gdy zobaczył dagerotyp. Ta obawa była na wyrost, ale podejście artystów do wiernego odtwarzania świata faktycznie przestało mieć sens. Nagle każdy mieszczanin, rzemieślnik czy nauczyciel mógł mieć własny portret – nie płacąc fortuny artyście. Fotografia szybko znalazła zastosowanie również w portretach pośmiertnych. Gdy umierało dziecko, rodzina zamawiała dagerotyp, by zachować jego obraz na zawsze. Fotografia stała się już nie tylko świadkiem życia, ale i strażnikiem śmierci.

Euforia i wątpliwości

Daguerre był czczony jak bohater. W 1839 roku w Akademii Nauk w Paryżu publiczność nagradzała go gromkimi oklaskami, a francuski rząd przyznał mu dożywotnią pensję. Cała Europa rozpisywała się o „cudzie dagerotypii”. Choć nie wszyscy byli zachwyceni. Jedni sugerowali, że to tylko mechaniczne odbicie, pozbawione duszy. Inni bali się, że obraz zbyt wierny prawdzie może być niebezpieczny, zbyt realistyczny, zbyt intymny. Pojawiły się też głosy kościelnych dostojników, którzy sugerowali, że człowiek igra z boskim dziełem, zatrzymując odbicie stworzone przez Stwórcę.

Świat jednak nie słuchał sceptyków. W miastach powstawały setki atelier fotograficznych. Ludzie po raz pierwszy oglądali swoje wizerunki, tak wyraźne, bez ludzkiej ingerencji w obraz. To wywoływało dziwne uczucia: radość, fascynację, czasem lęk. „Fotografia to lustro, które nie kłamie” – pisała paryska prasa. Ale już ówcześni zaczynali rozumieć, że lustro może tę prawdę wybierać i interpretować. W tym kryła się zapowiedź przyszłej sztuki fotografii.

Théodore Maurisset, litografia opublikowano w  La Caricature w grudniu 1839 roku.
Długie kolejki czekających na zdjęcia – całe miasto żyje pod dyktando nowej mody.

Każdy dagerotyp był niepowtarzalny. Nie dało się go powielić – istniała tylko jedna, jedyna odbitka. To czyniło te obrazy cennymi niczym klejnoty, przechowywano je w aksamitnych futerałach zdobionych złotymi ramkami.

Technika dagerotypu była żmudna, ale też niebezpieczna. Fotograf musiał wypolerować srebrną płytkę do połysku lustra, wystawić ją na opary jodu, które tworzyły światłoczułą warstwę jodku srebra, a po naświetleniu przenieść płytkę nad podgrzany pojemnik z rtęcią – toksyczne opary wywoływały obraz. Na końcu utrwalano go w roztworze soli kuchennej lub tiosiarczanu sodu. Fotografowie wdychający opary rtęci często chorowali. Dla wielu ta „sztuka światła” była nie tylko pasją, ale i powolnym samounicestwieniem.

c.d.n.

wis


Opublikowano

w

,

Tagi:

Przegląd prywatności
Dla Kultury

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.

Ściśle niezbędne ciasteczka

Niezbędne ciasteczka powinny być zawsze włączone, abyśmy mogli zapisać twoje preferencje dotyczące ustawień ciasteczek.

Ciasteczka stron trzecich

Ta strona korzysta z Google Analytics do gromadzenia anonimowych informacji, takich jak liczba odwiedzających i najpopularniejsze podstrony witryny.

Włączenie tego ciasteczka pomaga nam ulepszyć naszą stronę internetową.