Jest połowa XIX wieku – ulice tętnią życiem, bulwary rozświetlają latarnie gazowe, a w kawiarniach kłębią się tłumy. Miasta rozrastają się szybciej niż kiedykolwiek dotąd, a ludzie mają poczucie, że żyją w czasach rewolucji technicznej. W tej scenerii rodzi się nowa sztuka – fotografia, która z ogromną siłą przenika w obszar zarezerwowany dotychczas dla malarstwa.

Portret od wieków był przywilejem elit. Królowie i książęta zamawiali obrazy u mistrzów, bogaci mieszczanie – u tańszych malarzy cechowych. Każdy portret był interpretacją: artysta starał się dodać osobie uwiecznianej dostojności, złagodzić rysy, podkreślić cnoty.
Fotografia zmieniła reguły gry. Za rozsądne pieniądze można było kupić własny wizerunek, tak dokładny, że nie pozostawiał złudzeń. Portret stawał się dostępny dla coraz szerszej grupy ludzi – dla urzędników, nauczycieli a nawet rzemieślników. Pamiątka, która wcześniej kosztowała fortunę, stała się teraz powszechnie dostępna. Od tej chwili uwiecznić swój wizerunek mogli nie tylko książęta, arystokracja czy wielkie postaci życia artystycznego, ale nawet zwykli robotnicy.

Malarze poczuli się zagrożeni, portreciści zaczęli tracić klientów. Próbowali konkurować ceną, podkreślali, że obraz ma „duszę”, a fotografia jest tylko mechanicznym odbiciem. Ale rzeczywistość była bezlitosna: fotografia była szybsza, tańsza i… wierniejsza.
Przez pierwsze lata po wynalezieniu praktycznego procesu rejestrowania obrazów, fotografia pozostawała domeną ograniczonej grupy osób posiadających ekspercką wiedzę i umiejętności. Aby zrobić zdjęcie, trzeba było zgłębić tajniki chemii, optyki, mechaniki aparatów. Wszystko to zmieniło się jednak w ciągu zaledwie kilku lat.

W 1888 roku George Eastman wprowadził pierwszy przenośny amatorski aparat – Kodak. Reklamowano go hasłem „Ty naciskasz, my robimy resztę”. Aparat był załadowany rolką filmu, która dawała około 100 okrągłych ekspozycji. Po naświetleniu wszystkich ujęć cały aparat należało zwrócić do firmy Kodak w Rochester, gdzie wywoływano filmy, wykonywano kopie i umieszczano nową taśmę fotograficzną. Wpływ tej zmiany był ogromny. Nagle prawie każdy mógł zrobić zdjęcie, a w ciągu kilku lat fotografia stała się prawdziwym hitem.

Francuski malarz Paul Delaroche, zobaczywszy dagerotyp, miał westchnąć: „Dziś malarstwo umarło”. Choć historycy spierają się, czy naprawdę te słowa padły z jego ust, jedno jest pewne – artyści czuli, że skończyła się pewna epoka. Zamiast jednak zapowiadanej śmierci – nastąpiła transformacja. Malarstwo zwolnione z roli wiernego dokumentowania rzeczywistości mogło szukać nowych dróg rozwoju, co dało początek symbolizmowi, impresjonizmowi, a potem także abstrakcji. Paradoksalnie to fotografia popchnęła malarzy ku wolności.
Pierwsze przejawy sojuszu
Nie wszyscy artyści widzieli w fotografii jedynie wroga. Wielu po czasie dostrzegło w niej sprzymierzeńca. Eugène Delacroix (1798-1863), czołowy malarz epoki romantycznej, regularnie korzystał z fotografii. Fotograf Eugène Durieu (1800-1874) zasłynął jako autor aktów właśnie dlatego, że pracował dla Delacroix. Wykonywał dla niego fotografie modeli, które służyły malarzowi jako podstawa do szkiców.

Gustave Courbet (1819-1877), francuski malarz, przedstawiciel realizmu, również posługiwał się zdjęciami jako materiałem pomocniczym. Z czasem powstała cała nowa profesja – fotograf artystyczny w służbie malarza. W atelier wykonywano zdjęcia postaci, martwych natur, pejzaży, które później malarze przenosili na płótno. Fotografia, zamiast wypierać, zaczęła więc malarstwo wspierać.

Narodziny piktorializmu
Fotografowie, których ambicje artystyczne wykraczały poza komercyjne portretowanie ludu, nie chcieli jednak być jedynie rzemieślnikami dostarczającymi materiał dla malarzy. Pragnęli tworzyć własną, niezależną sztukę. Z tego dążenia narodził się piktorializm– ruch, który miał udowodnić, że fotograf też może być artystą.
Jednak w tym momencie nastąpiło dość zaskakujące zjawisko: medium, niegdyś uważane za rywala malarstwa, samo zaczęło czerpać z jego estetyki i inspiracji. Piktorialiści rozmywali kontury, stosowali miękkie obiektywy, eksperymentowali z gumą chromianową i bromolejem. Ich zdjęcia stawały się mglistymi pejzażami, portretami pełnymi melancholii, wizjami bardziej sennymi i fantastycznymi niż realistycznymi. Kadry czerpały wprost z kompozycji malarskich.

Niektórzy krytycy szydzili, że piktorializm to „fotografia udająca malarstwo”. Jednak właśnie w tej estetyce i w tych poszukiwaniach kryła się droga do uznania fotografii za pełnoprawną sztukę. Fotografia przestała być jedynie „zapisem rzeczywistości”, a stawała się próbą uchwycenia wrażenia, atmosfery i przekazywania emocji.

Na całym świecie powstawały liczne towarzystwa fotograficzne. Fotografowie spotykali się, organizowali wystawy, pisali manifesty. Trwała zażarta dyskusja – czy fotografia powinna dążyć do precyzyjnego odwzorowania, czy raczej szukać efektów artystycznych? Z jednej strony stali dokumentaliści wierzący, że siłą fotografii jest jej obiektywność. Z drugiej – artyści, którzy chcieli, by aparat był narzędziem dającym upust wyobraźni. Spór między dokumentem a sztuką nie doczekał się wtedy rozstrzygnięcia – przeciwnie, powracał niczym echo do końca XX wieku.
Ruch piktorializmu rozwijał się intensywnie aż do wybuchu I Wojny Światowej. Choć był promowany przez niektórych jeszcze w latach 40. XX wieku, to surowa rzeczywistość powojenna znacząco zmieniła społeczne priorytety. Rozwinięte kraje świata coraz bardziej skupiały się na przemyśle i wzroście gospodarczym, a fotografia odzwierciedlała tę zmianę, prezentując ostre obrazy nowych budynków, samolotów i krajobrazów przemysłowych. Nowe czasy wymagały nowego podejścia.
cdn.
wis
