Postrzegano go jako ekscentrycznego artystę. Był ubóstwiany, budził zachwyt publiczności, choć nie brakowało też krytyków, którzy nie tolerowali jego przekazu, zamysłu, podejścia do muzyki. Glenn Gould był nieoczywisty, niejednoznaczny, kontrowersyjny. Samotny geniusz, który siedząc 15 cali nad ziemią na odrapanym niskim krzesełku wspinał się na wyżyny sztuki pianistycznej.
Pod wieloma względami był niestandardowy, również w codziennym życiu. Pamiętamy go jako szczupłego mężczyznę, który zatracał się w muzyce, przycupnąwszy za klawiaturą fortepianu w nienaturalnej pozie na starym, za niskim krzesełku. Kiedy grał, śpiewał. Spędzało to sen z powiek dźwiękowcom – nie zawsze potrafili wyczyścić nagranie z wokaliz ekscentrycznego pianisty. Był hipochondrykiem. Przemykał po ulicach w czapce, rękawiczkach i długim płaszczu, niezależnie od pory roku. Nieustannie kontrolował swoje ciśnienie, przyjmował mnóstwo leków, uzależniając się od nich. Zanim przyszedł do studia, sprawdzał, czy jest wystarczająco ogrzane. Gdy jego matka trafiła do szpitala, nie odwiedził jej, bo bał się zarazków. Unikał wywiadów twarzą w twarz (co innego telefonicznie, wówczas brylował, zachwycając swoją elokwencją), uciekał przed dotykiem, nie lubił uścisków dłoni.
Krzesło, na którym zasiadał przed klawiaturą fortepianu, przeszło do historii. Siedzisko znajdowało się około13 cali nad podłogą, o wiele za nisko, biorąc pod uwagę ogólne standardy. Nigdy nie zapomniał zabrać go w trasę. Pytany, co zrobiłby, gdyby okazało się, że nie ma go przy sobie, odparł, że zapewne zaanektowałby najbliższe krzesło i skrócił jego nogi do wymaganej wysokości. Choć w rzeczywistości bardziej prawdopodobne byłoby odwołanie koncertu, z czego Gould był bardzo znany.
Był typem samotnika, ludzi mu bliskich można policzyć na palcach jednej ręki. Geniusz jest jednak w jakiejś mierze zawsze samotny, żyje pośród swoich wizji i wyobrażeń, pochłonięty poszukiwaniami i dociekaniami. Gry Goulda można nie akceptować, ale nie można jej ignorować. Wszystko, co robił, było głęboko przemyślane, podporządkowane większej koncepcji. Podstawą jego poszukiwań była praca intelektualna, ale miała ona służyć artyzmowi, sztuce, wydobyciu z muzyki piękna, odkryciu pewnych kompozycji na nowo.
Specjalista od Bacha
Zaczął czytać nuty, zanim poznał litery. Zasiadał przed klawiaturą fortepianu w wieku trzech – czterech lat. Poważnie zaczął podchodzić do grania, gdy miał dziesięć lat. Jako czternastolatek zagrał swój pierwszy koncert. Matka Glenna długo czekała na dziecko. Urodziła chłopca gdy miała 43 lata. Traktowała go jako dar od Boga. Zawsze chciała, by był muzykiem, by śpiewał. Faktycznie, śpiewać nie przestawał, także w trakcie koncertów i sesji nagraniowych.
Był mistrzem selektywnej artykulacji, co słychać dobitnie szczególnie w wykonaniach utworów Bacha. Mówił, że na ćwiczenie nie poświęca bardzo dużo czasu. „Mogę wytrzymać dwa, trzy tygodnie bez dotknięcia fortepianu. Nigdy nie mogłem pojąć, jak ktokolwiek może grać osiem godzin dziennie i uważać to za właściwe” – mówił. Prowadził nocny tryb życia, bo – jak sam mówił – nie przepadał za światłem słonecznym. Zaczynał pracować późno wieczorem, potrafił grać do trzeciej nad ranem. Wpadał w trans, zatracając się w muzyce.
Pierwszą płytę wydał, gdy miał 23 lata, w 1955 r. Były to „Wariacje Goldbergowskie” Bacha. Ten sam utwór był też jednym z ostatnich, które nagrał. Kompozycja spięła klamrą karierę pianisty. Cóż za wymowny to znak… Gould był wielbicielem Bacha, specjalistą od baroku. Choć nie stronił też od innych kompozytorów z różnych epok. Jak jednak sam przyznawał, również na twórczość XIX-wieczną patrzył przez pryzmat baroku.
Skandal z Brahmsem w tle
Ważnym punktem w karierze Goulda był koncert w Carnegie Hall, podczas którego wykonał I Koncert fortepianowy d-moll Brahmsa. Był 6 kwietnia 1962 roku. Leonard Bernstein, który dyrygował wówczas orkiestrą, na chwilę przed występem wyszedł na scenę, by „ostrzec” publiczność. Zapowiedział, że usłyszy ona „raczej nieortodoksyjne wykonanie” kompozycji, odmienne od interpretacji, których słuchacze mieli okazję słuchać wcześniej. Odciął się przy tym od wizji pianisty. „Nie mogę powiedzieć, że całkowicie zgadzam się z koncepcją pana Goulda”. Dalej tłumaczył, że mimo to zgodził się poprowadzić orkiestrę. Dlaczego? Bo traktuje Goulda jako poważnego i ważnego artystę. I bierze na poważnie wszystko, co tamten robi. Cieszy się, że ma szanse spojrzeć na to znane dzieło w zupełnie nowy sposób. A praca nad kompozycją była swego rodzaju wielką przygodą. Tyle jeśli chodzi o wstęp.
Gould siedział w tym czasie za kulisami i chichotał, słuchając wywodu Bernsteina. Wspominał, że nie mógł się powstrzymać od śmiechu nawet wówczas, gdy wyszedł na scenę i zaczął już grać. Ta historia nie poróżniła artystów. Glenn skwitował, że przemowa dyrygenta pełna była „wielkiego uroku”. Kontynuowali zresztą znajomość przez następne lata.
Utwór – jak powszechnie oceniono – grany był momentami zdecydowanie za wolno. Dziennikarze nie szczędzili gorzkich słów. Podkreślali, że powolne tempo stawia orkiestrę w bardzo trudnym położeniu. Efekt całościowy był chwiejny, zupełnie tak, jakby cała konstrukcja miała się za chwilę rozpaść. Padły nawet słowa oskarżenia, że być może dzieje się tak, bo Gould nie poradziłby sobie z szybszą grą, co było oczywiście absurdem. Wcześniejsze dokonania pianisty nie pozostawiały złudzeń – był niezwykle sprawny technicznie, nie zdarzały mu się błędy, omsknięcia. Był biegłym instrumentalistą.
Więcej niż wykonawca
Co więc nim kierowało? Chciał wnieść świeże spojrzenie na sztukę, szukał innych środków wyrazu, pokazując w nowym świetle także utwory znane. „Jeden odtwarza dzieło, inny zamienia wykonanie w kompozycję” – powiedział kiedyś. Bawił się poszukiwaniem linii melodycznych, zupełnie nieoczywistych, analizując zapisane przez kompozytorów harmonie. „Staram się wymyślać wydarzenia dla wewnętrznych głosów, nawet jeśli tak naprawdę nie istnieją. Prawdopodobnie dostanę wiele złych recenzji, przyznając się do tego, ale kogo to obchodzi” – powiedział w trakcie jednego z wywiadów.
Gdy grał, wychodził poza koncepcje kompozytora. Zmieniał artykulację, tempa. Dla wielu było to podejście obrazoburcze. Tymczasem pianista mawiał, że nie ma sensu realizowanie kolejnych nagrań, skoro miałyby brzmieć jak wiele poprzednich.
Kanadyjski kompozytor Oskar Morawetz podobno skrytykował kiedyś wykonanie swojego utworu przez Goulda. Nie było to nic nowego, słynął z tego, że karcił wykonawców, zarzucając im niewłaściwą interpretację itd. Glenn miał mu odpowiedzieć: „Oskar, siądź proszę. Nie rozumiesz własnego utworu”.
Samotność na scenie
Mówi się, że występ z nowojorską orkiestrą pod kierownictwem Leonarda Bernsteina był jednym z wydarzeń, które przesądziły o wycofaniu się pianisty z życia koncertowego. Nie znosił niekończących się podróży, bycia w ciągłym ruchu, hoteli, bywania w obcych miejscach, z obcymi ludźmi. Muzycy wspominają zawsze trasy koncertowe w kontekście restauracji, muzeów, miejsc, które warto zobaczyć. Tymczasem Glenn miał z wyjazdów zazwyczaj złe wspomnienia, związane często z problemami zdrowotnymi. Pamiętał, że w tym mieście złapała go grypa, a w innym go przewiało. Gdy do tego doszło niezrozumienie ze strony publiczności, niechęć do koncertowania rosła.
Ostatni koncert zagrał 10 kwietnia 1964 roku w wieku 31 lat. Po kilkunastu latach występów w Ameryce Północnej i Europie zdecydował, że salę koncertową zamieni na studio nagraniowe. Mawiał, że przyszłość jest właśnie tam, w studio. Po latach oświadczył, że koncertowanie nie dawało mu satysfakcji. Mówił, że to „wyczerpujące i daremne”. Zaznaczał, że nie czuł energii płynącej ze strony publiczności, która według powszechnej świadomości jest siła napędową artystów. Posunął się nawet dalej. Powiedział: „Nienawidzę publiczności. Nie w poszczególnych elementach, ale ogółem nienawidzę publiczności”.
Gould był człowiekiem wielu talentów. Zajmował się krytyką muzyczną, pisywał artykuły, eseje, notatki, realizował audycje radiowe i telewizyjne dla koncernu CBC. Był ulubieńcem mediów. Nie tylko poważnych tytułów muzycznych, ale też pism lifestylowych – ze względu na swoją ekstrawagancję, osobowość i kontrowersje, jakie budził. Nie lubił wywiadów telewizyjnych, zdecydowanie wolał rozmowy telefoniczne. Choć w nagraniach filmowych tego nie widać – zachowywał się się swobodnie, był elokwentny, błyskotliwy, czarujący. Z czasem jednak zaczął starannie planować scenariusze rozmowy, zapisując wcześniej pytania i odpowiedzi. Chciał wszystko kontrolować. Wywiady przerodziły się w wyreżyserowane show, tracąc na spontaniczności, o czym z żalem mówili dziennikarze.
Życie prywatne mu się nie układało. Nie stworzył stałego związku. Nie był łatwym partnerem. Zatracał się w sztuce, z czasem jego osobowość zaczęła się zmieniać pod wpływem leków. Borykał się z samotnością i niezrozumieniem. Zmarł kilka dni po swoich pięćdziesiątych urodzinach na udar mózgu. Pozostał jednak żywą legendą, a świat pianistyki bez Goulda i choćby jego interpretacji „Wariacji Goldbergowskich” byłby dużo uboższy.
Monika Borkowska
Szczegółowe opisy ilustracji:
- Glenn Gould’s chair in the stand organized during the fair Salon du Meuble in Paris, Mandretta at en.wikipedia, Public domain, via Wikimedia Commons ↩︎
- Alberto Guerrero (standing) with Glenn Gould, his most famous student, circa 1945. Image Archives Canada, Public domain, via Wikimedia Commons, Pierwotnym użytkownikiem była Fawcett5 z angielskiej Wikipedii., ↩︎
- Glenn Gould as a child, at his piano. Zdjęcie zostało pierwotnie opublikowane na Flickr przez ArchivesOfOntario pod adresem https://flickr.com/photos/121282668@N03/20487380745. Zostało zrecenzowane 21 sierpnia 2022 r. przez FlickreviewR 2 i potwierdzono, że jest licencjonowane zgodnie z warunkami znaku domeny publicznej. ↩︎