Los nie oszczędzał Matejki. Życie w cieniu rodzinnych trosk

Matejko to ikona, jedna z kluczowych postaci polskiej kultury. Twórca „Stańczyka”, „Rejtana” i „Bitwy pod Grunwaldem” był jednak człowiekiem z krwi i kości, zmagał się z problemami, z jakimi mierzy się zwykły szary człowiek. Jego życie nie było usłane różami – trudne dzieciństwo, trudne małżeństwo, trudny charakter. Oto historia mistrza.

Zdjęcie Jana Matejki wykonane przed 1883r.

Jan był dziewiątym z jedenaściorga dzieci Matejków. Niespecjalnie doglądany, przez ojca traktowany niezwykle surowo. Nie doświadczył zbyt wiele ciepła. Matka osierociła go, gdy miał siedem lat. Opiekę nad dziećmi po jej śmierci przejęła bezdzietna ciotka. Ojciec wyznawał zasadę zimnego chowu, nie zastanawiał się nad samopoczuciem czy stanem zdrowia dzieci. Nawet gdy chłopak w trakcie zabawy złamał nos, nie podjęto leczenia. Kość zrosła się samoistnie, przewężenia sprawiły, że ciężej mu się oddychało. Krzywizna nosa pozostała jego charakterystyczną cechą do końca życia.

Upodobanie do rysunku postrzegane było przez srogiego ojca jako słabość. Tym bardziej, że chłopak nie wykazywał zdolności w innych kierunkach. W dodatku był chorowity i nieporadny. Dużo większe uznanie rodzica zyskiwały inne dzieci, o zainteresowaniach bardziej praktycznych, wykazujące się sprytem i zaradnością. Choć również wobec nich ojciec był bardzo powściągliwy i surowy.

Jan mógł natomiast liczyć na pomoc starszego brata, który wstawiał się za nim u ojca. Ostatecznie rodzic zaakceptował malarską pasję syna, jednak dziecko nie miało komfortowych warunków do pracy. Pieniądze przekazywane na zakup farb i innych akcesoriów były tak niewielkie, że wprawiały w zakłopotanie nawet pozostałych członków rodziny. Jan oszczędzał na wszystkim, to przekładało się na jakość jego obrazów w tym okresie. Ostatecznie dostał zgodę ojca na pójście do gimnazjum, gdzie zaczął zdobywać szlify pod okiem profesjonalistów.

Szkolne perypetie Jana

Biednie prezentował się na tle rówieśników. We wczesnych latach bywał popychadłem, nierzadko wracał do domu poszarpany i posiniaczony. Dzieci wyczuwają słabość, potrafią być wówczas bardzo okrutne. W dodatku ojciec Jana był Czechem. Chłopak wtrącał czasem zasłyszane w domu czeskie słowa, co było kolejnym powodem do kpin w otoczeniu rówieśników.

Izydor Jabłoński-Pawłowicz, przyjaciel i biograf Matejki, tak opisywał jego pojawienie się w Szkole Sztuk Pięknych w Krakowie: „W 1852 r. przybył do Szkoły na Wesołej Jan Matejko, wzrostu średniego, z uderzająco skrzywionym nosem, oczami bardzo ciemnymi jak tarki, włosów równie ciemnych. Granatowy surducik wytarty, czapka nielepsza z daszkiem zmatowanym. Trzymający się sztywno, pozornie wydający się obojętnym, a z boku zerkający oczyma ciekawie, małomówny, mrukliwy, w garderobie widocznie przerobionej ze starszego, obuwiu z przyszczypkami, powoli i ukradkiem obserwujący kolegów i ich studia. Z powodu krótkiego wzroku przykładał do lewego oka szkiełko w czasie roboty dla lepszego zrozumienia danego wzoru; od początku był najpilniejszy, najspokojniejszy z uzdolnionych uczniów”.

Deficyt wiary w siebie

Trudne dzieciństwo i poczucie niedoskonałości wpojone w domu rodzinnym przełożyły się na zachowanie Jana w dorosłości. Miał kompleksy, które przełożyły się na chorobliwą wręcz ambicję. Nie odnajdywał się dobrze w nowych środowiskach, gdy udał się na stypendium do Monachium czuł się przytłoczony i zagubiony. „Jakoś w Krakowie czułem się pewniejszy siebie” – pisał w listach. Obcowanie ze sztuką Zachodu wprawiło go w przygnębienie, potęgując brak wiary w siebie. Uspokoił się dopiero wtedy, gdy przedstawiciele tamtejszego świata artystycznego zachwycili się jego pracami. Był też w Wiedniu, jednak pobyt tam wspominał bardzo źle. Drażnił go szum wielkiego miasta, przekonany był, że niczego więcej tu się nie nauczy. Wstąpił do pracowni Rubena, ale opuścił ją po ośmiu dniach, bo profesor uraził go krytycznymi uwagami. Najlepiej czuł się w Krakowie, tu „u siebie” był bezpieczny.

Zachwyt otoczenia był z pewnością najlepszym lekiem na jego kompleksy. Jednak – jak to bywa w takich przypadkach – najdrobniejszy impuls mógł wznowić dyskomfort artysty, który wciąż potrzebował zewnętrznej akceptacji i najwyższego uznania, by zagłuszyć wewnętrzną niepewność tak charakterystyczną dla małego Jana, który nie znalazł zrozumienia u ojca i wśród rówieśników, który nie radził sobie w szkole z przedmiotami ogólnymi, który był gorszy, słabszy, bardziej chorowity, mało sprytny, niezaradny…

Cel – zachować pozycję

Nie znosił krytyki, odżegnywał się od nowych trendów. Kierując Szkołą Sztuk Pięknych nie wpuszczał świeżości na uczelnię, chciał ulepić swoich studentów na swój kształt, wierząc, że to jedyna słuszna droga. Sam uznawał się za wyrocznię. Jego niezdrową ambicję uwydatniło zamieszanie wokół pomnika Adama Mickiewicza. Gdy ogłoszono konkurs na monument, był oburzony. Uważał, że delegacja powinna przyjść wprost do niego z prośbą o stworzenie projektu. Nie sypiał po nocach, zadręczał się myślą o utraconej pozycji. Wbrew wszystkiemu stworzył swój własny projekt, który i tak nie został zrealizowany – ostatecznie wybudowano pomnik na bazie pomysłu Teodora Rygiera.

Takie podejście prezentował w wielu innych sytuacjach. Marian Sokołowski, współczesny Matejce historyk sztuki i konserwator zabytków, pisał o podejściu artysty: „We wszystkim, co przeszłości dotyczyło, zabierał głos z pewnym akcentem autorytetu, czując do tego prawo. Pomnik każdy uważał za swoją własność i patrzył na stary mur jak na przyjaciela. Do grobów kryjących królewskie naszych wielkich ludzi zwłoki zstępował z religijnym namaszczeniem, odsuwając pewnym gestem innych, jak ktoś, kto jest do tego stanowiska swego powołany”.

Wszystko dla Polski

Z drugiej jednak strony zasługiwał na szacunek i uznanie. Polska była głównym tematem jego twórczości, poświęcił jej całe swoje życie. Był niezwykle konsekwentny w swojej twórczej pracy. Oddał się zgłębianiu historii kraju, przenosił na płótna najważniejsze wydarzenia z przeszłości. Miały one kontekst poznawczy, ale też moralizatorski, artysta piętnował błędne postawy konkretnych osób i grup społecznych. Podnosił na duchu wymęczony trudną sytuacją polityczną naród. W pewnym sensie utożsamiał się z rolą duchowego przywódcy Polaków, próbując naśladować pod tym względem Adama Mickiewicza, którego niezwykle cenił i szanował.

Jego obrazy nie były fantastycznymi wizjami. Odnosiły się do faktycznych sytuacji z przeszłości, bazowały na historycznej prawdzie. Matejko czytał rozprawy, dyskutował ze współczesnymi mu badaczami przeszłości, zgłębiał prace historiozoficzne. Szkicował podczas swoich podróży detale uwiecznione np. na starych rzeźbach czy obrazach, tworząc specyficzny katalog elementów odzieży, nakryć głowy, uzbrojenia itd. Te „malarskie notatki” nie posłużyły wyłącznie jako wzór, zostały wydane odrębnie w 1860 roku formie albumu Ubiory w Polsce 1200-1795. Był niezwykle skrupulatny.

Malarskie „gadulstwo”

To podejście, pieczołowite odzwierciedlanie najdrobniejszych szczegółów, jest cechą charakterystyczną jego malarstwa – koronkowe wykończenia szat, przezroczyste tiule, aksamity, biżuteria, dopracowane elementy wyposażenia wnętrz. I emocje – pełne napięcia, trwogi, przerażenia, dramatycznego zamyślenia twarze oraz sylwetki… Obrazy Matejki zdają się nie mieć końca, nie tylko pierwszy, ale i dalsze plany niosą kolejne ważne treści. Akcja toczy się na kilku płaszczyznach.

Nie brakowało jednak również głosów krytycznych, które pojawiały się głównie za granicą. Zdarzało się, że oceniano jego obrazy jako zbyt chaotyczne, szczególnie w zestawieniu z kojącym, subtelnym malarstwem mistrzów renesansowych operujących miękką linią i stonowaną kolorystyką. Mówiono, że to malarstwo prowadzące do „chorób oczu”. Inni porównywali płótna mistrza do obrazów pogryzionych przez mole. Zarzucano mu malarskie „gadulstwo”, męczącą nadekspresję. Zauważano, że aby obejrzeć jeden obraz i zapoznać się ze wszystkimi detalami matejkowskich płócien trzeba kupić tygodniowy bilet wstępu na wystawę.

Mimo wszystko jednak miał Matejko komfort, jakiego wielu artystów nigdy nie doświadczyło. Za życia był przez większość otoczenia doceniany i uwielbiany. Traktowano go jako męża stanu, wieszcza, drugiego po Mickiewiczu. Gdziekolwiek się nie pojawił, witany był z honorami. Otrzymywał dyplomy i wyrazy uznania. Gdy przybył – jedyny raz w życiu – do Warszawy, witany był jak król. Odwiedził miasto w drodze na Grunwald (chciał obejrzeć pole bitwy przed rozpoczęciem prac nad Bitwą pod Grunwaldem). Młodzież ciągnęła jego powóz, przez cały tydzień składano mu hołdy, ucztowano, wznoszono toasty, wygłaszano perliste mowy. Z podobną nabożnością przyjmowano Matejkę również na Pomorzu. Na trasie przejazdu pociągu tłumy wiwatowały na jego cześć.

Praca ponad wszystko

Matejko był chorobliwie wręcz pracowity, nie wychodził z pracowni całymi tygodniami. Miał poczucie misji, praca go pochłaniała. Malował nawet wtedy, gdy walczył z tyfusem, leżąc w szpitalnym łóżku; złożony gorączką kopiował kostiumy historyczne z pożyczonej w bibliotece księgi. Dodatkową motywacją do rzucania się w wir pracy były problemy rodzinne. W najbardziej gorących momentach życia praktykował ucieczkę do pracowni, która chroniła go przed domowymi kłopotami.

Jan poślubił córkę znajomych jego rodziców, Teodorę z Giebułtowskich. Nie było łatwo dopiąć swego. Młodzieniec był zamknięty w sobie, cichy, niepewny siebie, a Teodora śniła o świetlanej przyszłości. Gdy otrzymała pierścionek po raz pierwszy, miała nim rzucić o podłogę. Ostatecznie jednak zgodziła się na ślub pod naciskiem rodziny, która bardzo ceniła Matejkę i od początku dobrze go przyjmowała. Gdy pozycja Jana się umacniała, Teodora zrozumiała, że podjęła właściwą decyzję. Patrząc na męża cudzymi oczami zaczynała dostrzegać jego wartość. Ale zachwytu nie starczało na długo, w domu częste były awantury i kłótnie. Teodora miała trudny charakter, lubiła wydawać pieniądze i źle znosiła sytuacje, gdy dochody męża nie były w stanie pokryć jej wydatków. W dodatku złe nastroje nachodziły falami, niebo nad domem Matejków przejaśniało się, gdy udało się sprzedać większe dzieło, gdy szykowano się do wyjazdu, gdy pojawiały się pieniądze na większe zakupy.

Do trudnego charakteru żony doszły z czasem problemy natury psychicznej. Teodora po śmierci córki Renaty przeszła załamanie, groziła śmiercią pozostałym dzieciom. Z czasem objawy neurozy się pogłębiły. Upadek nadziei na zrobienie kariery śpiewaczki (tak, miała takie aspiracje) w połączeniu ze śmiercią matki zdecydowanie pogorszyły jej kondycję psychiczną. Została nawet tymczasowo zamknięta w szpitalu psychiatrycznym. Nie miał więc Matejko spokojnego życia, szukał więc schronienia w pracowni.

Choroba i śmierć

Mało jadł, najczęstszym jego posiłkiem były suche bułki. Pił dużo kawy. Cierpiał na bóle żołądka, przewlekła choroba wrzodowa dawała mu się we znaki przez wiele lat. Nie chciał się leczyć, nigdy nie zdecydował się na zalecaną mu sondę żołądka. Od wiosny 1892 roku nie mógł już chodzić po schodach. Latem następnego roku wyjechał do Karlsbardu, ale pobyt tam nie przyniósł żadnej poprawy. Nie był w stanie stać przed sztalugami, co było tym bardziej bolesne, że miał jeszcze mnóstwo pomysłów i planów. W rozmowach z bliskimi mówił, że powinien żyć sto lat, żeby namalować to wszystko, co chodzi mu po głowie.

30 października 1893 roku stan Matejki dramatycznie się pogorszył. Nie pomagała morfina, chory bardzo cierpiał. Wiedział już, że umiera. Rozmawiał z najbliższymi, wyspowiadał się, przyjął ostatnie namaszczenie. Odszedł następnego dnia rano. Żona Teodora, złożona chorobą psychiczną i cukrzycą, przeżyła go o trzy lata.

Pogrzeb Matejki był niezwykle uroczysty. W orszaku za trumną podążał tłum ludzi – zespół straży pożarnej, orkiestra, przedstawiciele świata kultury, duchowni, rodzina, przedstawiciele Szkoły Sztuk Pięknych i tłumy mieszkańców Krakowa. Ten żałobny pochód był dowodem uznania i szacunku dla tytanicznej pracy wielkiego artysty. Matejko był legendą za życia i pozostał nią po śmierci. Jest jedną z kluczowych postaci polskiej sztuki, a jego zasługi dla kultury i historii są nieocenione.

Monika Borkowska


Opublikowano

w

Tagi: