Mozart, Beethoven, Mendelssohn i… Kate Liu!

Kate Liu wystąpiła w ostatni weekend stycznia w warszawskiej filharmonii z Koncertem d-moll W. A. Mozarta. Pianistka ma nad Wisłą szerokie grono wielbicieli, sala – jak zwykle na jej występach – wypełniona była po brzegi. Poza Mozartem orkiestra Filharmonii Narodowej pod batutą Andrzeja Boreyko wykonała uwerturę Piękna Meluzyna Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego, w której aż kłębi się od emocji. A w finale wybrzmiała wspaniała, roztańczona VII Symfonia A-dur Ludwika van Beethovena!

Kate Liu nie trzeba nikomu przedstawiać. Jest uwielbiana przez polską publiczność. To laureatka trzeciego miejsca w Konkursie Chopinowskim z 2015 r. Pochodzi z Singapuru, ale w wieku ośmiu lat wyjechała z rodziną do Stanów Zjednoczonych, gdzie jej ojciec, informatyk, dostał pracę. Zaczęła uczyć się gry na fortepianie, gdy miała cztery lata. Dwa lata później zakwalifikowano ją do konkursu dla uzdolnionych dzieci, dzięki czemu dostała się do akademii muzycznej Yamaha w Singapurze. W wieku 14 lat wygrała konkurs, który umożliwił jej występ z cenionym pianistą, Lang Langiem – w Chicago Symphony Center zagrali razem Fantazję f-moll Franza Schuberta na cztery ręce. Pobierała u niego też lekcje. Uczyła się także m.in. u Đặng Thái Sơna, zwycięzcy dziesiątej edycji Konkursu Chopinowskiego oraz u Vladimira Feltsmana.

Kate Liu podczas finałowego występu w ramach XVII Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina (2015)
(fot. Partynia, CC BY-SA 4.0, via Wikimedia Commons)

Liu jest wyjątkową artystką, niezwykle wrażliwą i subtelną. Silnie oddziałuje na słuchaczy, hipnotyzuje ich wręcz swoją muzyką… Jednym dźwiękiem potrafi wywołać niezwykłe napięcie, podkreślić nastrój oczekiwania i tajemnicy. Jak to możliwe? Przecież to tylko uderzenie w klawisz… Później na nic więcej nie ma się już wpływu. Palec uruchamia mechanizm, w efekcie młoteczek (z którym pianista nie ma bezpośredniego fizycznego kontaktu) uderza o struny (z którymi też nie ma fizycznego kontaktu, chyba że gra muzykę współczesną i wychodzi poza tradycyjne użycie instrumentu). To nie dźwięk, który wydobywasz smyczkiem i możesz go, nawet gdy już wybrzmiewa, zmieniać, kształtować, poprawiać, sprawić, że staje się krągły, jasny, ciemny, agresywny, miękki – zależnie od potrzeb. Ani nie jest to dźwięk, któremu kształt nadaje twój oddech. Nawet w przypadku akordeonu ręce pobudzają instrument do „oddychania”, pompując powietrze do miecha. We wszystkich tych przypadkach jest bezpośredni kontakt ze źródłem dźwięku, jakiś rodzaj jedności, zespolenia z instrumentem. Na fortepianie cały proces wydobycia brzmienia zachodzi jakby odrobinę dalej od muzyka.

A Kate Liu potrafi tym jednym uderzeniem wywołać rozmaite stany emocjonalne. Najbardziej niezwykłe jest to czarodziejskie uwodzenie, romantyczne, natchnione. Zdaje się, że już cisza poprzedzająca dźwięk gra. Gdy widzi się pianistkę z jej miękkim, okrągłym ruchem ręki, która opada na fortepian niczym woal, ma się już jakieś wyobrażenie tego, co nastąpi… Doskonale rozgrywa muzykę w czasie, z wymowną ciszą pomiędzy nutami. Liu nie zawiodła publiczności i tym razem. Jej Mozart był może trochę bardziej romantyczny niż klasyczny, nie wykonała go w typowy sposób, ale w końcu to koncert, który wychodzi już poza swoją epokę – określany jest jako prekursor romantyzmu. Takie podejście można więc uznać za uzasadnione.

Mozart pisał koncert d-moll, będąc u szczytu sławy. Utwór został po raz pierwszy zaprezentowany publiczności w 1785 r. w Paryżu. Nie zdążył jeszcze wyschnąć tusz na papierze, gdy kompozytor ruszył na scenę. Kopista pracował bowiem do ostatniej chwili. Pisał o tym ojciec Mozarta w liście do córki: „Koncert wypadł wspaniale i orkiestra grała znakomicie. Po symfoniach śpiewaczka z włoskiego teatru wykonała jeszcze dwie arie. Potem mieliśmy nowe i bardzo piękne concerto Wolfganga, które – gdyśmy przybyli – kopista jeszcze przepisywał, tak że twój brat nie miał nawet czasu, aby przegrać rondo, ponieważ musiał pilnować kopiowania”.

Utwór oczarował ówczesną publiczność, w tym Beethovena, który cenił go najbardziej spośród mozartowskich koncertów. Grano go przez cały wiek XIX, popularnością cieszy się również dziś. Co jest w nim tak wyjątkowego? Uwagę zwraca sama minorowa tonacja (tylko dwa pośród koncertów fortepianowych kompozytowa są molowe). Ale kompozytor wprowadza tu istotne novum – fortepian wchodzi po orkiestrowym wstępie z tematem niepodejmowanym wcześniej przez orkiestrę. Nie ma tu też tradycyjnego przerzucania się motywami między orkiestrą a fortepianem. Solista gra jedno, a orkiestra drugie. Jest tu iście romantyczny konflikt, namiętność, dramatyzm i patos. Jasność kontrastuje z mrokiem. Czuć już powiew nowego…

Na bis Kate Liu zagrała Walca f-moll op. 70 nr 2 Fryderyka Chopina. Ona jest wręcz stworzona do Chopina i romantycznego repertuaru. Grała jak natchniona, niezwykle emocjonalnie, eterycznie, poruszając najczulsze struny duszy. Nic tylko rozpłynąć się w tym pięknie…

Jej występ poprzedziła uwertura Piękna Meluzyna Mendelssohna. Utwór napisany został w 1833 r. Kompozytora zainspirowała opera Conradina Kreutzera o tym samym tytule. Historia, na której oparto libretto, zaczerpnięta została ze starofrancuskiej legendy. Meluzyna to rusałka wodna o postaci węża, która zamieniła się w kobietę. Wychodząc za mąż, kazała złożyć swojemu małżonkowi obietnicę, że nigdy nie będzie próbował zobaczyć jej w sobotę (kiedy to przybierała pierwotną postać). W przeciwnym razie na jego ród miało spaść nieszczęście. Ostatecznie mąż odkrywa tajemnicę, co wieszczy koniec szczęścia rodzinnego. W muzyce sielanka przeplata się z dramatem. Warstwa rytmiczna i melodia oraz instrumentacja przywodzą na myśl wodne żywioły. To niezwykle barwny i nastrojowy utwór.

Na koniec orkiestra brawurowo wykonała wspaniałą VII Symfonię A-dur op. 92 Ludwiga van Beethovena, będącą apoteozą rytmu i tańca. Sam kompozytor uważał ją za jedno ze swoich najlepszych dzieł. Komponował utwór w latach 1811-12 podczas pobytu w sanatorium w czeskich Teplicach. Prawykonanie symfonii odbyło się w Wiedniu w 1813 r., dyrygował wówczas sam Beethoven. Została bardzo dobrze przyjęta. Richard Wagner pisał: „Kiedy rozlegają się dźwięki VII Symfonii, wszystko tańczy: stoły i ławki, kubki i szklanki, babcia i dziadek, ślepy i chromy, nawet dziecko w kołysce”. Choć pojawiły się też krytyczne opinie – że dzieło zostało skomponowane przez wariata lub było stworzone w stanie upojenia alkoholowego. Najbardziej roztańczoną częścią utworu jest sam finał. To prawdziwa eksplozja witalności i wybuch nieopisanego szczęścia.

Taki koncert to dawka energii na cały tydzień. Mendelssohn, Mozart, Beethoven, akcent chopinowski i Kate Liu to gwarancja sukcesu. Weekendowy wieczór w towarzystwie prawdziwych Mistrzów. Przez (bardzo!) duże „M”. Lepszej atrakcji nie można było sobie wymarzyć! Oby na następne tak piękne muzyczne wyzwania nie trzeba było długo czekać.

Monika Borkowska

Repertuar Filharmonia Narodowa

mecenas kultury


Opublikowano

w

Tagi: