Muzyczna rewolucja Russo. Historia o tym, jak bluesmani starli się z orkiestrą symfoniczną

Okładka płyty (1)

Pewnego popołudnia usłyszałam w radiowej Dwójce utwór. Oniemiałam od pierwszych dźwięków. To było coś fenomenalnego! Przenikają się tu dwie warstwy muzyczne – klasyczna i rozrywkowa, prezentowane przez bluesowy band i orkiestrę symfoniczną. Chwilami nie mają ze sobą nic wspólnego i wtedy brzmią tak absurdalnie, że aż… pięknie! Po czym jednoczą się, schodząc do wspólnej przestrzeni. Majstersztyk!

Chłonęłam dźwięki, starając się nie uronić nawet jednej nuty. Zastygłam, czekając na finał i informację, co to takiego. Bałam się jednak, że może zapowiedź już była, że zostanę z tą swoją niewiedzą i być może nigdy więcej już tego nie usłyszę… Do tego nie mogłam dopuścić! Napisałam do prowadzącego, cały czas wsłuchując się w muzykę. To była kompozycja „Three Pieces for Blues Band and Symphony Orchestra” Williama Russo z 1968 roku.

Wielu osobom utwór jest znany, bo to już dziś klasyka. Ja jednak natknęłam się na niego po raz pierwszy. Niepospolita to kompozycja. Orkiestra symfoniczna idzie swoim torem, a band swoim. Trwa próba sił… Klasycy próbują przeciągnąć bluesmanów na swoją stronę. Instrumenty dęte dają stanowczy sygnał odwrotu. Próbują stworzyć alternatywę, mocując się z bluesowym bandem. Innym razem ton próbują nadawać smyczki, dalej – perkusja. Ale band się nie poddaje. Strony w pewnym momencie wchodzą ze sobą w dyskusję. I nie jest to spokojna, zrównoważona debata. Zawsze jednak ostatecznie porywa wszystkich rozrywkowy groove, orkiestra ulega motorycznemu rytmowi, który uparcie prze do przodu.

To siłowanie się szczególnie widoczne jest w pierwszym z trzech utworów. Im dalej, tym zgodniej. Obie strony są już ze sobą coraz bardziej zbratane, czego najlepszym dowodem jest rytmiczne zgranie. Zdarzają się jeszcze drobne „nieporozumienia”, ale przeważa już układ… powiedzmy koleżeński. Jest tu miejsce na pogawędkę, jak choćby wtedy, gdy smyczki naśladują glissando gitary elektrycznej. Wszyscy grają do jednej bramki.

Zadziwia mnie, jak można takim składem dyrygować. Myślę tu głównie o pierwszej części. Chwilami ma się wrażenie rozdwojenia jaźni. Dwa przenikające się światy, dwie skrajnie różne rzeczywistości nałożone na siebie w jednym czasie. I jeden człowiek za pulpitem, który musi pogodzić ogień z wodą. Duże wyzwanie, ale jednocześnie – jak zakładam – ogromna satysfakcja.

Pomysł na utwór zakiełkował w chicagowskim barze i klubie muzycznym, Big John’s. Działał on od 1963 do 1966 roku. Bywalcy wspominają, że nigdy nie było wiadomo, na kogo się tam natknie. Przychodziły tu osoby z różnych sfer społecznych. Mogło się okazać, że po sąsiedzku przy barze siedzą obok siebie sędzia i handlarz narkotykami. W lokalu grano świetnego bluesa. Występowali tu m.in. Siegel-Schwall Band, Paul Butterfield Band, Mike Bloomfield, Muddy Waters, Otis Spann czy B.B. King.

Do klubu trafił pewnego razu Seiji Ozawa, japoński dyrygent (zmarł niedawno, w lutym 2024 roku). Zawitał tu przypadkowo – ktoś przyprowadził go do lokalu. Usłyszał na żywo Siegel-Schwall Band, bluesrockowy zespół muzyczny prowadzony przez Corky’ego Siegela (harmonijka ustna, fortepian, wokal) oraz Jima Schwalla (gitara, wokal) i zachwycił się nim. Odtąd wracał w to miejsce wielokrotnie. Poznał stałych bywalców klubu. Podczas jednej z biesiad rzucił hasło, że chciałby zaprosić Siegel-Schwall Band do swojego projektu. I tak to się zaczęło…

Zlecenie na napisanie kompozycji trafiło do Williama Russo. W trakcie pracy kompozytor kontaktował się z członkami bandu, konsultując różne kwestie. Partia orkiestrowa została w pełni opracowana. Zespół bluesowy ma natomiast sporo dowolności – szkielet jest opisany, ale została duża przestrzeń do improwizacji.

Pierwszy raz utwór został wykonany w 1968 r. na Ravinia Festival. Album nagrano w 1972 r. Wystąpiła na nim San Francisco Symphony Orchestra i Siegel-Schwall Band pod dyrekcją Seiji Ozawy. Płytę wydał rok później Deutsche Grammophon. Był to jeden z najlepiej sprzedających się albumów! Russo najwyraźniej spodobała się nowa estetyka, bo kilka lat później napisał kolejną kompozycję łączącą klasykę z bluesem: Street Music: A Belues Concerto.

Tak o płycie z nagraniem „Three pieces for blues band and symphony orchestra” pisał Jean-Yves Duperron, recenzent muzyczny: „Jeśli lubisz muzykę bluesową, Mszę Leonarda Bernsteina, a nawet coś nieco bardziej odległego, jak Szkice Hiszpanii Milesa Davisa, pokochasz te utwory łączące optymistyczne brzmienie zespołu bluesowego z orkiestrą symfoniczną. A jeśli kochasz brzmienie dobrej harmonijki bluesowej, poczekaj aż usłyszysz, co Corky Siegel robi z tym instrumentem. Na nowo pokochasz bluesa”. I dodał, że muzyka ta jest jak powiew świeżego powietrza.

Z kolei Michael John „Cub” Koda, amerykański muzyk, autor tekstów i krytyk, pisał, że do tego albumu nie da się podejść neutralnie. „Współpraca między ludźmi z wyższych i najniższych sfer zawsze była ryzykowna” – zauważył. I zaznaczył, że ten projekt będzie miał albo zagorzałych zwolenników, albo krytyków. Tu trzeba stanąć po jednej albo po drugiej stronie – uważał.

Ja zdecydowanie pozostaję w grupie tych, którzy nie ustają w zachwycie nad pomysłowością Williama Russo. Zupełnie nie dziwi mnie popularność albumu w chwili jego wydania. To wspaniała i zupełnie nieoczywista muzyka, która zaskakuje, mimo że od czasu jej powstania minęło blisko sześć dekad. Tych, którzy jeszcze nie słyszeli utworu, gorąco zachęcam do posłuchania. Nagrania są dostępne w sieci. Przekonajcie się, po której stronie staniecie. Bardzo jestem ciekawa Waszych wrażeń…

Monika Borkowska


  1. Okładka płyty, Album studyjny zespołu Siegel–Schwall Band, ilustracja umieszczona w ramach użytku dozwolonego podlegającego ścisłym ograniczeniom. Wszelkie inne zastosowania tego obrazu mogą stanowić naruszenie praw autorskich ↩︎

Opublikowano

w

Tagi: