Nie ten kolor, nie ta poza, nie to światło. Współcześni nie poznali się na Chełmońskim

3,6 miliona złotych – na tej kwocie stanęła licytacja podczas czerwcowej aukcji Desy Unicum „Sztuka dawna. XIX wiek, modernizm, międzywojnie”. Ostateczna cena, wraz z opłatą aukcyjną, wyniosła 4,32 mln zł! Kupujący zapewne widział już oczami wyobraźni „Wieczór letni” Józefa Chełmońskiego na jednej ze ścian swojej posiadłości. Być może sięgał po butelkę szampana, by uczcić niezwykły nabytek, gdy obsługujący go przez telefon pracownik Desy szepnął – „muzeum zgłasza prawo pierwokupu”!

Co poczuł? Ukłucie w sercu? Żal? Rozczarowanie? A może ulgę, że kilka milionów pozostanie na koncie? Ta ostatnia wersja w czasach szalejącej inflacji wydaje się chyba nierealna… Tak czy owak, żeby nacieszyć oczy widokiem wyjątkowej nocnej sceny z dalekiej Ukrainy, będzie musiał pojechać do Muzeum Narodowego w Poznaniu. Bo tam właśnie trafi obraz.

Dyrektor poznańskiego muzeum, Tomasz Łęcki, przyjechał na aukcję osobiście. Skorzystał z prawa pierwokupu przysługującemu muzeom – jednostka kultury ma pierwszeństwo w zakupie eksponatu po wylicytowanej w trakcie aukcji cenie. Gdy prowadzący zakomunikował, że obraz trafi do Poznania, w sali rozległy się gromkie brawa. Wybuch radości był szczery i powszechny. I wcale nie chodziło o to, by utrzeć nosa koneserowi sztuki, który Chełmońskiego nie nabędzie. Sprzedaż płótna do muzeum oznacza, że każdy z nas będzie miał możliwość podziwiania eksponatu. A takiej możliwości nie było od 133 lat, tyle bowiem czasu nie był on publicznie wystawiany.

Zagubiony skarb

Ostatni raz „Wieczór letni” był dostępny dla publiczności w 1890 roku na wystawie w Towarzystwie Zachęty Sztuk Pięknych. Nikt nie wie, co wydarzyło się później. Ostatni właściciele płótna nie mieli świadomości, że to zaginione cenne dzieło. Obraz wisiał na ścianie w ich podwarszawskim domu, był rodzinną pamiątką przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Gdy zdecydowali się poznać jego historię, okazało się, jak cenne to znalezisko…

Józef Chełmoński „Wieczór letni”, 1875

Płótno powstało w 1875 roku. Analiza rentgenowska wykazała, że Chełmoński namalował dzieło na szkicu swojego kolegi, Antoniego Piotrowskiego, z którym dzielił pracownię na poddaszu Hotelu Europejskiego w Warszawie. Pierwotnie na płótnie widniała czwórka z bryczką. Takie sytuacje były na porządku dziennym. Artyści wymieniali się płótnami, zamalowując je wielokrotnie. Przyczyna była banalna – oszczędności. We wspomnianej pracowni powstało 19 wybitnych prac Chełmońskiego, wśród nich słynne „Babie lato” i właśnie „Wieczór letni”.

Chłodne przyjęcie

„Wieczór letni” to wspomnienie z Ukrainy, gdzie malarz przebywał jako gość na jednym z dworów. O Chełmońskim współcześni mu mówili, że miał niezwykłą pamięć. Potrafił odtworzyć z głowy najdrobniejsze detale, mimo upływu czasu. Budziło to powszechny podziw. Scena uwieczniona na obrazie malowana była już w Warszawie, po powrocie z wojaży po Wschodzie.

Myli się ten, komu wydaje się, że dzieło przyjęto tak entuzjastycznie jak wynik aukcji w Desie. Obraz wzbudził niesmak. Zresztą nie tylko ten… Krytycy zarzucali Chełmońskiemu bezbarwność, szkicowość, manieryczność, wrażenie niedokończenia. „Babie lato” zostało wyklęte przez część publiki. Nie podobała im się pospolita modelka – rozmarzona chłopka, w dodatku z brudnymi nogami. Koloryt też nie zaspokoił ich oczekiwań. Bolesław Prus pokpiwał podobno, że aby namalować obraz w stylu Chełmońskiego, należy posługiwać się ekstraktem z brudnej ścierki.

W Polsce na twórczości artysty się nie poznano, ale już w Paryżu, gdzie spędził kolejnych 12 lat życia, odnosił sukcesy. Siła nastroju, emocje, specyficzna kolorystyka, nieoczywisty temat, naturalne oświetlenie, wszystko to sprawiło, że ostatecznie został uznany za czołowego realistę.

Oburzający naturalizm

Tomasz Dziewicki, kierownik Departamentu Sztuki Dawnej w Desa Unicum, zwracał uwagę podczas prezentacji „Wieczoru letniego”, że został on wymyślony tak, jakby widz faktycznie wszedł do zaciemnionego pokoju w ukraińskim dworku na bezludnym, przepastnym ukraińskim stepie. Jedynym źródłem oświetlenia jest natura, księżyc i gwiazdy. Odejście od schematu wyreżyserowanego oświetlenia w obrazie, inspirowanego sceną teatralną, było dla oglądających szokiem. Dziś już nikogo nie dziwi, że malarz maluje to, co widzi, w sposób naturalny. Wówczas było to rewolucyjne podejście.

Józef Chełmoński „Wieczór letni”, 1875, fragment obrazu

Oburzała też sama poza dziewczyny. Zapewne malarz był świadkiem tej sceny podczas pobytu na Ukrainie i mocno utkwiła mu ona w pamięci ze względu na swoją malowniczość. Dziewczyna wygląda na omdlałą, znudzoną, może zmęczoną, pozycja, jaką przyjęła, odbierana była jako nazbyt swobodna. Do takich scen publiczność nie przywykła. Nie takich tematów oczekiwała… Tymczasem Chełmoński wychodzi naprzód ze swoją wizją sztuki, nie stawiając w pierwszej kolejności na temat, a na nastrój, klimat, atmosferę.

Po lewej stronie obrazu widoczny jest zacieniony kąt. – Widzimy tam dwie postaci: siedzącego mężczyzny i stojącego chłopa oraz psa, który odwrócony jest tyłem. Wszystkie postaci rozpływają się w mgławicy, nikną detale, nikną kontury. Błądzimy tu tak, jak byśmy błądzili w realnym ciemnym pokoju. Tyle że to wrażenie błądzenia oddane jest w tkance malarskiej – mówił Dziewicki.

Zapachy i dźwięki

Z tą rozlewającą się czernią kontrastuje światło rozlewające się wokół dziewczyny, która jest prawdopodobnie kuzynką artysty. Przez okno do pokoju wlewa się świetlisty blask księżycowej łuny. Tu widać już wszystkie detale – tak drobne elementy jak kwiat wpięty we włosy, warkocze z błękitnymi kokardami, bransoletkę na prawej ręce, kapelusz, suknię… Suknia zachwyca. Przyciąga uwagę kontrast między jej górną częścią, zwiewną i półprzezroczystą a sztywniejszym, jakby wykrochmalonym dołem, którego wygląd przypomina miejscami biały marmur. – Takie detale potrafił artysta oddać w tej trudnej palecie kolorystycznej. Wydawało się, że używa tylko bieli, ale ta gradacja odcieni jest ogromna i wysubtelniona – zwracał uwagę Dziewicki.

Ale patrząc na obraz można doszukać się też wrażeń dźwiękowych i zapachowych. Mężczyzna siedzący w zacienionym kącie pali fajkę na długim cybuchu, żarzącą się na końcu ogniem. Przez otwarte okno wieje do środka wiatr, unosząc delikatną firanę. Można się domyślać, że wraz z wiatrem do wnętrza napływa zapach suchych traw stepowych, ziół, które po zachodzie słońca oddają z całą siłą swój aromat. Pachnie jeszcze zapewne żółta róża wpięta we włosy dziewczyny. Wszystko to miesza się z zapachem fajki.

Do tego dochodzą dźwięki. Obserwujemy scenę rozgrywającą się w nocy. To czas ciszy, ale cisza nigdy nie jest głucha. Nocą step żyje, słychać szum traw, biegające po podwórzu psy. Do pokoju wpadły dwa chrabąszcze, owady wydają charakterystyczne dźwięki. Wszystko to przy akompaniamencie pykającej fajki. Wspaniale przedstawił Chełmoński w formie plastycznej te pojedyncze zmysłowe wrażenia.

Język artysty nie był zrozumiały ze względu na prymat skostniałych, akademickich tendencji obecnych wtedy głównie w warszawskim środowisku artystycznym. Malarz zapoczątkował trendy, które rozwijały się intensywnie później. Można to nazwać malarstwem czystym, gdzie sztuka koncentruje się nie na tym, co pokazuje, ale w jaki sposób pokazuje. Łamiący konwenanse, poszukiwacze świeżości wykraczający poza swoją epokę zazwyczaj są źle przyjmowani przez współczesnych. Dopiero wraz z upływem czasu ich twórczość zostaje doceniona. Tak było w przypadku Chełmońskiego. Dziś jego obraz wyceniono na ponad 4,3 mln zł.

Monika Borkowska


Opublikowano

w

Tagi: