Perła czy szklana imitacja? Vermeer pod lupą

Tajemnica jest atrakcyjna. Zagadkowe i enigmatyczne postaci zawsze fascynowały ludzi. Ten mechanizm działa także w przypadku Johannesa Vermeera, XVII – wiecznego malarza holenderskiego, o którego teściowej wiadomo więcej niż o nim samym. Nic nie wiemy także o żadnej z osób sportretowanych przez malarza. I może właśnie między innymi dlatego retrospektywną wystawę artysty, zorganizowaną wiosną 2023 roku przez amsterdamskie Rijksmuseum, obejrzało 650 tysięcy widzów ze 113 krajów. W trakcie szesnastu tygodni.

Anonimowość i tajemnica, jakie spowijają życie Vermeera i jego modeli, sprawiły, że nazywano go „Sfinksem z Delft”. Zachowały się wprawdzie świadectwa z czasów współczesnych Vermeerowi, gdzie określano go jako „célèbre peintre” (z francuskiego – słynny malarz), ale do połowy XIX wieku artysta pozostawał w zasadzie nieznany. W latach 70-tych XIX wieku odkryto jego twórczość na nowo, co nie oznacza jednak, że odkryto więcej szczegółów z jego życia prywatnego. Vermeer nadal pozostaje tajemnicą.

Jedenastka dzieci w papistowskim zaułku

Malarz urodził się w 1632 roku w Delft. Jego ojciec – Reynier Jans – dwukrotnie zmieniał nazwisko zanim pozostał przy ostatecznej wersji Vermeer. Rodzina należała do średniozamożnego kalwińskiego mieszczaństwa Delft; Reynier zajmował się produkcją adamaszku, prowadził także karczmę i handlował dziełami sztuki. I to zapewne ojciec jako pierwszy wprowadził Johannesa w świat sztuki.

Nie wiemy, kto był mistrzem i nauczycielem młodego Vermeera. Wiemy natomiast, kim była jego żona. Jako 21-latek Johannes poślubił Catharinę Bolnes, pochodzącą z bogatej, katolickiej rodziny powiązanej z delfckimi jezuitami. Przejście Vermeera na katolicyzm rozwiało początkowy opór teściowej, która ciągle wspomagała wiecznie zadłużonych Vermeerów, a nawet przyjęła ich pod swój dach w dzielnicy zwanej „papistowskim zaułkiem”.

Problemy finansowe malarza miały swoje wytłumaczenie. W trakcie 23 lat małżeństwa Catharina urodziła kilkanaścioro dzieci (z których przeżyła jedenastka). Stąd zapewne wynikła konieczność podejmowania się przez Vermeera różnych zajęć. Malarz – podobnie jak ojciec – zajmował się handlem sztuką, prowadził też odziedziczoną karczmę. Czy malarstwo, z którego tak często emanuje spokój, intymność i cisza, było ucieczką malarza od zapewne nieszczególnie spokojnej codzienności?

Nadzwyczajna zwyczajność

Po początkowym zainteresowaniu italianizującym malarstwem historycznym Johannes Vermeer zwrócił się ku charakterystycznej dla siebie formie malarstwa rodzajowego. I całe szczęście, bo zapatrzonych w Caravaggia artystów malujących spektakularne sceny biblijne czy mitologiczne były tuziny. A mistrza takiego jak Vermeer, z taką czułością obrazującego codzienność, długo by szukać. Spojrzenie przez okno, pochylenie się nad koronką, nalewanie mleka czy czytanie listu – wszystkie te zwyczajne czynności w obrazach malarza z Delft, zatrzymane w bezruchu niby na fotografii, stają się zupełnie niezwyczajne. Vermeer to mistrz malowania codziennych historii, który potrafi zatrzymać w nich czas.

Mleczarka

Ale nie tylko o apoteozę mieszczańskiej codzienności tu idzie. Rzecz w tym jak Vermeer malował. Na jego obrazach widzimy przeważnie kobiety, zazwyczaj oświetlone światłem padającym z okna po lewej stronie. I to właśnie umiejętność zapanowania nad światłem w obrazach sprawia, że cienie na ścianach wyglądają tak prawdziwie, a tkaniny, w które odziane są vermeerowskie dziewczyny, wciąż błyszczą. Za pomocą rekwizytów i światła malarz wyczarowuje głębię w swoich wnętrzach – widzimy kotary, krzesła, stoły, instrumenty, które oddalają bohaterów od naszego oka, ale jednocześnie potęgują ciekawość. Co jest za tą kotarą? Czy w tym salonie jest ktoś jeszcze?

Najsłynniejsze perły w sztuce

Na 37 zachowanych obrazach Vermeera jest 14 mężczyzn i 46 kobiet. Widzimy szlachetne panie, bogate i biedne mieszczki, prostytutki i służące. Żadna z nich nie jest zidentyfikowana. Kobiety pracują, czytają listy, grają na instrumentach, stroją się albo po prostu dobrze się bawią. Ale Vermeer malował też tronies – głowy, który nie były ani portretami, ani karykaturami, a studiami ekspresji danej fizjonomii, wyrazu twarzy czy typu ludzkiego – młodej dziewczyny, starca, żołnierza, dziecka. Dziewczyna z perłą to właśnie tronie.

Vermeerowskie tronies to tylko dziewczyny. Wszystkie są młode, patrzą na nas bez zakłopotania i konfuzji. Wszystkie mają też dziwne nakrycia głowy, nienoszone przez kobiety w XVII-wiecznej Holandii. To nie są prawdziwi ludzie. Te postaci są eksperymentami malarskimi, studiami spojrzenia, młodości, ruchu i światła – oraz perłowego kolczyka.

Perły pojawiają się na 18 obrazach Vermeera. Aby oddać świetlistość i sferyczny kształt klejnotu malarz niekiedy nakładał na siebie wiele warstw pigmentu, czasem jednak pojedyncze dotknięcia pędzla z kroplą białej farby wystarczyły, aby na płótnie wyczarować perłowy naszyjnik. Niestety, vermeerowskie perły są jak jego tronies – nie do końca prawdziwe. Dziewczyna z perłą najprawdopodobniej ma w uchu szklaną imitację, gdyż znalezienie klejnotu takiej wielkości byłoby prawie niemożliwe.

Dziewczyna w czerwonym kapeluszu i Dziewczyna z fletem (przypisywany Vermeerowi)to kolejne tronies mistrza z Delft, gdzie w uszach bohaterek połyskują ogromne perły. Jest w tych obrazach coś niepokojącego. Nakrycia głowy kobiet – męski (!) czerwony, niemiecki beret i dziwaczny pasiasty kapelusz w chińskim stylu sprawiają, że coś nam tu nie pasuje. Te kobiety nie są pięknościami, ale rozchylone, wilgotne usta, spowita cieniem górna część twarzy i spojrzenie prosto w oczy widza nadają obu przedstawieniom wrażenie słabo zawoalowanej zmysłowości i tajemnicy.

Vermeer celebryta

Twórczość Vermeera może nam się podobać albo nie. Ale absolutna „vermeeromania”, jaką spowodowała wystawa w Rijksmuseum, jest bezprecedensowa. Zainteresowanie wystawą zaskoczyło samych organizatorów. Bilety zostały wyprzedane kilka dni po otwarciu sprzedaży, a na nielegalnych aukcjach internetowych kosztowały nawet po kilka tysięcy dolarów. Wśród kilkuset tysięcy zainteresowanych malarstwem Vermeera znalazł się Emmanuel Macron czy Steven Spielberg. Holendrzy stanowili tylko połowę wszystkich, którzy obejrzeli wystawę.

Amsterdamska wystawa zgromadziła 28 obrazów Vermeera i przedstawiana była jako doświadczenie, które pojawia się raz w życiu. Niestety, może być to prawda. Obrazy sprowadzono z kilku muzeów europejskich, ale także z Japonii czy Stanów Zjednoczonych. Niektóre nigdy nie opuszczają swojego macierzystego muzeum i tylko planowany remont budynku pozwolił na ich podróż do Europy. Dlatego szczęśliwcy, którzy obejrzeli wystawę, rzeczywiście mogą się poczuć wybrańcami.

Jolanta Boguszewska


Opublikowano

w

Tagi: