Ruszyła kolejna edycja festiwalu w Radziejowicach. Na początek – Schumann i Brahms

Za nami inauguracja piętnastego, jubileuszowego festiwalu w Radziejowicach. Koncert z udziałem wspaniałego wiolonczelisty Marcina Zdunika i orkiestry Filharmonii Narodowej wypełniony dźwiękami Schumanna i Brahmsa to doskonałe otwarcie cyklu muzycznych spotkań, które będą kontynuowane w kolejnych dniach.

fot. DlaKultury.pl

Na program wieczoru inauguracyjnego złożył się Koncert wiolonczelowy a-moll op. 129 Roberta Schumanna i II Symfonia D-dur op. 73 Johannesa Brahmsa, dzieła dwóch romantycznych kompozytorów, którzy pozostawali ze sobą w przyjacielskiej relacji. Czy to nie piękny początek? Brahms i Schumann poznali się w 1853 r. Schumann był pod ogromnym wrażeniem Brahmsa. W jednym ze swoich esejów napisał o nim, że jest „wybrańcem i nową krwią, nad której kolebką czuwali bohaterowie i łaski”. W innym z kolei ogłaszał: „I oto nadszedł młody talent, przy którego kołysce sprawowały wartę muzy i bohaterowie”. Wzniosłe i patetyczne słowa doskonale oddają zachwyt Schumanna nad dorobkiem młodszego o 23 lata kolegi po fachu.

Brahms odpłacał mu wierną przyjaźnią, przyczynił się też istotnie do popularyzacji dorobku kompozytorskiego Schumanna. Na początku 1854 r. Schumann po tygodniach załamania nerwowego, walki z depresją, omamami słuchowymi, bólem głowy i bezsennością, targnął się na swoje życie, skacząc z mostu do Renu. Udało się go jednak odratować. Trafił na leczenie do kliniki dla nerwowo chorych koło Bonn, gdzie spędził ostatnie dwa lata swojego życia, otoczony opieką żony Klary i właśnie Brahmsa.

fot. DlaKultury.pl

Koncert wiolonczelowy Schumanna powstał w ciągu niecałych dwóch tygodni, jesienią 1850 r. Nie było w tym nic wyjątkowego, muzyk zawsze komponował szybko, pracował krótkimi intensywnymi zrywami. Schumann próbował zainteresować swoim dziełem wydawców, ale bez większego skutku. Wydano je dopiero w 1854 r. Dwa lata później kompozytor zmarł, nie doczekawszy się wykonania koncertu. Zaprezentowano go publiczności dopiero w 1860 r., po czym znów odstawiono na półkę. Dopiero w XX w. kompozycja trafiła na światowe sceny za sprawa Pablo Casalsa, genialnego hiszpańskiego wiolonczelisty, który ją spopularyzował.

Dziś to żelazny punkt w repertuarze wiolonczelistów. Koncert jest faktycznie inny niż typowe dzieła tego gatunku. Jego części przechodzą płynnie jedna w drugą, nie jest oparty na partiach wirtuozowskich wiolonczeli. Sam kompozytor w partyturze zapisał „utwór koncertowy”, co sugerowało, że odstępstwa od klasycznego koncertu były wprowadzone z premedytacją. Brak fragmentów wirtuozowskich nie oznacza jednak, że kompozycja jest prosta. Wyzwaniem jest już sama interpretacja. Momentami utwór jest liryczny, ale chwilami to zatopione w smutku zamyślenie przeradza się bolesną zadumę, tworząc dramatyczne napięcia. Kiedy indziej pojawiają się na chwilę jaśniejsze przebłyski żartobliwego tonu, które jednak nie utrzymują się długo. Złożonym zadaniem jest znalezienie klucza dla tak różnych odsłon muzycznego ducha tej kompozycji.

– Koncert nastręcza niemałych trudności, jest bardzo nieoczywisty, dość trudno jednoznacznie stwierdzić w wielu momentach, jaka jest dominanta wyrazowa tej muzyki – mówił Marcin Zdunik, który wspaniale, z wielkim wyczuciem wykonał partię wiolonczeli. – Także w kontekście czysto instrumentalnym jest napisany w sposób często niebędący w zgodzie z naturalnym frazowaniem. Frazy nie zawsze „leżą pod pacami”, są napisane niejednokrotnie trochę przeciw instrumentowi. Trzeba dużo pracy, by tę kompozycję wykonać rzetelnie – wyjaśniał wiolonczelista. Marcinowi Zdunikowi towarzyszyła orkiestra Filharmonii Narodowej w Warszawie pod batutą Piotra Wacławika. Muzycy doskonale odmalowali skomplikowane schumannowskie nastroje.

W drugiej części wieczoru orkiestra zaprezentowała II Symfonię D-dur op. 73 Johannesa Brahmsa.

Napisanie symfonii zajęło kompozytorowi trzy miesiące. Powstawała ona w Alpach, w pięknym przyrodniczo zakątku Austrii. Najwyraźniej utwór spełnił oczekiwania Brahmsa, wprawiając go w doskonały humor. Po jego ukończeniu żartował, pisząc do znajomych, że stworzył dzieło żałobne. Podkreślał, że nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się napisać czegoś bardziej melancholijnego. Tymczasem symfonia emanuje radością, jest pogodna i optymistyczna. Przywodzi na myśl sielskie krajobrazy, pobudzoną słońcem przyrodę, rozśpiewane ptaki. Choć taki opis z pewnością nie przypadłby do gustu Brahmsowi, który był zwolennikiem muzyki absolutnej, nie będącej nośnikiem treści. Sceptycznie odnosił się do idei programowości. Odbiór dzieła rządzi się jednak własnymi prawami, nie musimy trzymać na uwięzi swojej wyobraźni.

fot. Bartosz Szustakowski

Symfonia powstała latem w 1877 r. Prawykonanie odbyło się kilka miesięcy później, w grudniu. Utwór wykonali Wiedeńscy Filharmonicy pod batutą znakomitego dyrygenta Hansa Richtera. Kompozycja przyniosła Brahmsowi wielki sukces. Popularność dzieła trwa do dziś, zaliczane jest do pierwszej dziesiątki czołowych symfonii w historii muzyki. Nic dziwnego, że organizatorzy festiwalu zdecydowali się właśnie tym utworem rozpocząć jubileuszową edycję wydarzenia.

Początek symfonii zbiegł się z burzą, która rozszalała się nad radziejowickim parkiem. Muzycy musieli konkurować dźwiękami z mocą żywiołu. Ostatecznie jednak wichura ucichła, co – jak to ujął Jerzy Kisielewski – było dowodem na to, że „muzyka nie tylko łagodzi obyczaje, ale też warunki atmosferyczne”.

To dopiero początek. Czeka nas jeszcze mnóstwo muzycznych przeżyć. Już dziś, w poniedziałkowy wieczór, na radziejowickiej scenie wystąpi Janusz Olejniczak od lat związany z tym miejscem. Wykona utwory Fryderyka Chopina, Ferenca Liszta i Claude’a Debussy’ego, prezentując różne oblicza europejskiej pianistyki. Serdecznie zapraszamy!

Monika Borkowska


Opublikowano

w

Tagi: