„Artysta umiera mniej”. Pożegnanie Janusza Olejniczaka

Janusz Olejniczak spoczął we wtorek na warszawskich Powązkach. Wcześniej odprawiono mszę w kościele Wizytek na Krakowskim Przedmieściu, tym samym, w którym Chopin grywał na organach. To było piękne, ale jakże trudne pożegnanie.

Pożegnanie Janusza Olejniczaka

Mówi się – chłopaki nie płaczą. Tym razem płakali wszyscy, chłopcy i dojrzali mężczyźni. Dziewczyny i panie w podeszłym wieku. Odszedł człowiek, który był dla nas kimś więcej niż tylko pianistą. Stał się częścią naszej kultury, symbolem polskości, chopinowskiej wrażliwości. W 1970 roku w Konkursie Chopinowskim otrzymał szóstą nagrodę. Był ulubieńcem publiczności, słuchacze szaleli na jego punkcie. Odniósł sukces, przyjmowano go entuzjastycznie na wszystkich kontynentach. A on pozostawał skromny i pokorny.

Gdy pytano go po latach o konkursowe zmagania, mówił, że chciał tylko dobrze wypaść w pierwszym etapie i „nie narobić wstydu sobie ani pedagogom”. Gdy znalazł się wśród szóstki nagrodzonych, myślał o tych, którzy odpadli, a którzy w jego mniemaniu byli od niego lepsi. Mawiał później, że przedwojenni wychowawcy zaszczepili mu odporność na megalomanię i nadmierną pewność siebie. Czasem tej pewności wręcz mu brakowało. Nie gwiazdorzył, nie wynosił się nad innych. Podczas ceremonii pogrzebowej Waldemar Dąbrowski, dyrektor Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, przytaczał słowa Romana Polańskiego, który miał powiedzieć: „Wszyscy wiedzą, jak wielkim był artystą, ale nie wszyscy mają świadomość, jak pięknym był człowiekiem. Nie wyobrażam sobie drugiego artysty tej rangi, który wytrzymałby reżim planu filmowego tak jak zrobił to Janusz”.

Jan Olejniczak, młodszy syn pianisty, opowiadał o ojcu ze swojej perspektywy. – Mój tata był inny niż Janusz, którego znacie. Dla Państwa był niezwykłym człowiekiem, artystą, wspaniałym pianistą, ale dla mnie był przede wszystkim tatą. I nie zawsze lubiłem to, że był pianistą. Zwłaszcza kiedy byłem mały. Granie w kółko tego samego, kiedy ćwiczył w domu, wydawało mi się nudne. Wolałem jeździć z nim samochodem albo na rowerze czy oglądać mecze – mówił Jan. Choć – jak przekonał się po latach – dźwiękami ojciec przekazywał najczulsze emocje dużo lepiej niż słowami.

Kiedyś udali się we dwójkę do Zakopanego na ferie zimowe. Janusz Olejniczak był w trakcie przygotowywania V Koncertu fortepianowego Beethovena. Opiekę nad dzieckiem starał się pogodzić z pracą. – Z tego czasu zachowałem najmilsze wspomnienia. Ta zima była piękna, chata w górach była piękna i V Koncert fortepianowy Beethovena, którego tata miał się wtedy nauczyć, też był piękny. Ale trudny. Fortepian w chacie czekał i trzeba było jeszcze tylko mnie czymś zająć. Tata zajął mnie więc Beethovenem. W pierwszej części koncertu jest taki charakterystyczny temat, który gra mi w głowie przez całe życie jako dziecięce wspomnienie sprzed dwudziestu lat. Nie tylko dlatego, że mi się podobał, ale dlatego, że tata, gdy go ćwiczył, nie wiem czy prawdziwie, czy dla zabawy, mylił się. Podgrywał fragmenty, a ja z wielkim zaangażowaniem zapamiętywałem frazy i nuciłem mu, by w końcu się nauczył. I wtedy tata, niczym zaczarowany, przenosił prawidłowe dźwięki na klawiaturę. Dla mnie to była najprawdziwsza magia. I teraz jestem prawie pewien, że robił to celowo, by spędzić ze mną miło czas, a przy okazji nauczyć się Beethovena. Wspominając ten dzień myślę, że byliśmy wtedy obaj szczęśliwi, bo byliśmy naprawdę razem – mówił Jan Olejniczak.

Na ostatnie spotkanie z Januszem Olejniczakiem, który odszedł w wieku 72 lat, stawiły się tłumy – rodzina (w tym Matka), przyjaciele, koledzy, studenci i melomani. Pożegnaniu artysty towarzyszyła piękna oprawa muzyczna. Nie zabrakło Chopina, wykonano też na żywo fragmenty Requiem Mozarta i Gabriela Fauré. Nad urną wielkiego pianisty płakaliśmy rzewnymi łzami. Płakał też Jerzy Kisielewski, jego wieloletni przyjaciel, który wyraził wdzięczność za to że pianista „był z nami w salach koncertowych i wykładowych, że był z nami przed i po koncertach, ze swoimi niepokojami, lękami i z ciepłem”. Gdy wynoszono urnę z prochami, rozległy się brawa. Tyle owacji dostał w ciągu swojego życia… Te były ostatnie. Trudno w to uwierzyć, trudno się z tym pogodzić. Kto teraz tak tkliwie będzie do nas mówił Chopinem? Kto poruszy nas do głębi swoimi interpretacjami Ravela czy Debussy’ego? Kto wreszcie tak pięknie i zmysłowo opowiadać będzie o muzyce?

– Artysta umiera mniej, zostaje dzieło. W przypadku Janusza wybitne – pocieszał uczestników ceremonii Waldemar Dąbrowski. Tomasz Strahl, wiolonczelista i rektor Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina żegnając pianistę przywołał słowa Goethego: „Kogo ty nie opuścisz, geniuszu, temu serce nie zadrży ani przed deszczem, ani przed burzą. Kogo ty nie opuścisz, geniuszu, ten śpiewał będzie chmurom obrzmiałym deszczem, zamkowej wieży na przekór tam na wysokości”. Śpiewaj więc, Maestro, na wysokościach. W końcu masz tam świetne towarzystwo… Do zobaczenia!

Monika Borkowska


Opublikowano

w

Tagi: