W Zamku Królewskim w Warszawie, w Pokoju Żółtym, obok zastawy i sreber Stanisława Augusta, przy których spożywano obiady czwartkowe, legły… bezoary. Dla tych, którzy nie znają definicji słowa, może się ono wydawać całkiem eleganckie i dystyngowane. Tymczasem to nic innego, jak niestrawiona treść żołądka zlepiona śluzem, zastygła w stałej formie!
Dość okropne zestawienie, ale jeśli by połączyć samo brzmienie słowa z artystycznymi obiektami inspirowanymi bezoarami – bo to one zostały umieszczone na ekspozycji – rzecz ma się już zupełnie inaczej. Bezoary wyszły spod ręki artystki Agaty Zbylut, absolwentki Instytutu Kultury i Sztuki Plastycznej WSP w Zielonej Górze, wykładowczyni w Akademii Sztuki w Szczecinie. Wyglądają pięknie, nic dziwnego – powstały z biżuterii. Utrzymane są w kolorach srebra, stali, szarości i czerni, stworzone z kamieni, koralików, kryształków, łańcuszków. I tylko nadany im kształt żołądka przywodzi na myśl pierwotny wzór, który zainspirował artystkę.
Bezoarom w dawnych wiekach przypisywano wyjątkowe znaczenie. Sama nazwa pochodzi od arabskiego bazahr, które z kolei powstało z perskiego padzahr będącego zlepkiem słów pad (ochroni) i zahr (trucizna), co w połączeniu daje coś w rodzaju obrony przed trucizną, antidotum. W średniowieczu bezoary zostały upowszechnione na terenie Europy przez arabskich medyków. I tak w postaci proszku dodawano je do wina, dosypywano do wywarów, a nawet połykano w całości. Miały uśmierzać ból, chronić przed zarazami, leczyć z epilepsji. Noszono je też jako talizman, oprawiano w srebro i złoto, zdobiąc szlachetnymi kamieniami. Ceny tego specyficznego „medykamentu” były tak wysokie, że pozwolić na jego zakup mogli sobie jedynie najbogatsi.
Bezoary to twory, które powstają w żołądkach zwierząt a czasem także ludzi. Podgryzane nerwowo włosy czy metalowe i plastikowe elementy śluz lepi w twardą formę, która potrafi wypełnić nawet cały organ. Zdarza się, że wychodzą poza żołądek i tworząc tzw. warkocze, przedostają się do jelit – mówiła Agata Zbylut podczas spotkania z miłośnikami sztuki w ramach cyklu „Klucz w Zamku”. Myśl o stworzeniu takich właśnie obiektów przyszła po konstatacji sytuacji kobiet, które wciąż muszą mierzyć się z czyimiś oczekiwaniami, udowadniać swoją wartość. – Wbrew pozorom, do dziś często jesteśmy dyskryminowane. Nie mamy siły mówić własnym głosem. Te zewnętrzne oczekiwania odkładają się w nas, nawarstwiają. Strach i niemoc zbiera się w żołądku, tam odczuwamy stres uniemożliwiający nam normalne funkcjonowanie psychiczne, tak jak niestrawiona treść żołądka uniemożliwia funkcjonowanie fizyczne – mówiła artystka.
Bezoary pojawiły się na królewskim stole 14 listopada i pozostaną tam do połowy grudnia. Jak mówiła jedna z edukatorek Zamku Królewskiego w Warszawie, zwiedzający wystawę odbierają je jako piękne damskie torebki. Faktycznie obiekty mogłyby być wymyślnymi, nietuzinkowymi podręcznymi sakiewkami zabieranymi do króla przez XVIII-wieczne damy. Tyle że niestety nie było takiej możliwości, bo podczas obiadów czwartkowych towarzystwo było wyłącznie męskie. Żadnych kobiet! Toczono poważne dyskusje, nie zapraszano więc reprezentantek płci pięknej. I to, że bezoary znalazły się właśnie na tym stole, jest symbolicznym wypomnieniem Stanisławowi Augustowi i jego epoce faktu, że podczas takich spotkań kobiet nie uwzględniano. Bezoary stają się tym samym umownymi figurami kobiet niezapraszanych do stołu i do dyskusji.
Wykluczenie pań miało uchronić obiady czwartkowe przed pustymi salonowymi rozmowami. Ale przecież było w tym czasie wiele kobiet, które mogły wnieść coś do poważnej dyskusji, również w kwestii prawa, polityki czy problemów społecznych. Tymczasem sami mężczyźni wprowadzili do debaty luźny punkt w postaci… frywolnych „wierszyków deserowych”, których treść była czasem tak pikantna, że nie było wskazane odczytywać ich na głos. Dlatego umieszczano kartki z tą specyficzną „twórczością” pod talerzykami – każdy oddawał się lekturze w ciszy.
Czy Stanisław August miałby kogo zaprosić, jeśli chodzi o kobiety tamtych czasów? Oczywiście, że tak. Wskazać można na przykład madame Geoffrin, gospodynię jednego z paryskich salonów literackich w okresie oświecenia, której salon zyskał ogromną renomę i miał duży wpływ na ówczesną kulturę. Albo Katarzynę Kossakowską, działaczkę polityczną, która – swoją drogą – atakowała prorosyjską postawę Stanisława Augusta. Przy stole zasiąść mogłaby także księżna Anna Jabłonowska, ekonomistka, kolekcjonerka, mecenaska nauki i sztuki, która nie dość, że zniosła pańszczyznę, to jeszcze wybudowała szpital, powołała szkołę dla akuszerek, stworzyła w swoim pałacu gabinet historii naturalnej. Ważną rolę odgrywała w tych czasach również księżna Aleksandra Ogińska z Czartoryskich, która zasłynęła nie tylko z tego, że była niezwykle silna – zginała podkowy i srebrne talerze – ale też z tego, że prowadziła liczący się salon polityczno-literacki. Można by tu również dodać choćby muzealniczkę Izabelę z Flemingów Czartoryską. To tylko przykłady. Kobiet, które mogłyby prowadzić rzeczową dyskusję, było w tamtych czasach znacznie więcej – mówiła pomysłodawczyni i organizatorka cyklu „Klucz w Zamku”, historyczka >sztuki, Monika Przypkowska.
Agata Zbylut wystawiła bezoary po raz pierwszy w 2014 roku w Gdańskiej Galerii Miejskiej. Dwa lata później poproszono ją, by udostępniła eksponaty na Biennale w Wenecji, jednak prace zaginęły. Musiała je odtworzyć. Wystosowała apel do zwykłych ludzi, by przesyłali jej zepsutą, nieużywaną biżuterię, z której przygotuje nowe bezoary. Spotkał się on z dużym odzewem. Przekazywano jej biżuterię paczkomatami, ale też fizycznie – w kinie, na ulicy, w kawiarni. – Czułam dobro płynące od innych ludzi. Miałam świadomość, że to rzeczy z ich własną historią, które były noszone i mają dla nich wartość emocjonalną. To było dla mnie bardzo ważne – mówiła. Pierwszą pracę wystawiła na aukcję na rzecz uchodźców z Ukrainy, by to dobro przekazać dalej. Projekt bezoarowy się nie kończy, będzie dalej kontynuowany. – Cieszy mnie kontakt z biżuterią, zamierzam tworzyć kolejne tego typu obiekty – mówiła.
„Klucz w Zamku” to cykl spotkań na żywo z polskimi artystami w przestrzeni Zamku Królewskiego w Warszawie. Podczas wydarzenia wybrane dzieła sztuki współczesnej zestawione z muzealną kolekcją wchodzą z nią w ciekawy, intrygujący dialog, ujawniając nieoczywiste związki i inspiracje. Zdawałoby się, że to karkołomne zadanie, ale Monika Przypkowska udowadnia, że kluczem do zrozumienia „dzisiaj” jest „wczoraj”, a sztuka dawnych wieków i dzisiejsza mogą mieć ze sobą wiele wspólnego.
Monika Borkowska