Już 10 października na ekrany kin wejdzie film „Chopin, Chopin!” z Erykiem Kulmem w roli głównej. Chopin w obrazie wyreżyserowanym przez Michała Kwiecińskiego ukazany jest jako człowiek z krwi i kości – młody, szalony, dowcipny, przebojowy. Za tą maską kryje się jednak drugie ja, mroczne, przytłoczone cierpieniem i lękiem przed końcem.

„Nie szukajcie w filmie Chopina, którego macie w sobie” – apelował Michał Kwieciński przed premierą prasową. I zaznaczał, że wizerunek, który wtłaczano nam przez lata szkolnej edukacji – Chopina jako człowieka cierpiącego, monumentalnego, zajętego wyłącznie sprawami Polski, nie ma wiele wspólnego z prawdą.
Każdy postrzega najgenialniejszego z polskich twórców na swój sposób. Dla tych, którzy muzykę Chopina kochają, których ta postać fascynuje, którzy czytali jego listy, którzy znają jego biografię, nie jest zaskoczeniem fakt, że Fryderyk był człowiekiem o wyjątkowym poczuciu humoru. Lubił się bawić, był towarzyski, spędzał w salonach paryskiej arystokracji wieczory i noce, nadwyrężając swoje wątłe zdrowie. Pijał wino, odgrywając scenki komediowe ku uciesze towarzystwa i lekką ręką wydawał z trudem zarobione pieniądze. Taki właśnie był. Ci jednak, u których Chopin wyzwala widok wierzb płaczących i spowitego jesienną mgłą polskiego krajobrazu dopełniony wątkami patriotycznymi zawartymi choćby w „Etiudzie Rewolucyjnej” i zwieńczony dagerotypem z 1847 roku przedstawiającym człowieka doświadczonego cierpieniem i chorobą, faktycznie mogą poczuć się zdziwieni.
Fabuła filmu składa się z kilkunastu epizodów z okresu paryskiego (Fryderyk żył 39 lat, z czego 20 pierwszych w Warszawie, a resztę życia spędził w Paryżu). Chopin to jedyny bohater filmu, każda inna postać, która tu się pojawia, jest jedynie pretekstem, by można było powiedzieć o tym człowieku coś więcej. Wokół naszego bohatera krążą Ferenc Liszt, George Sand, Jan Matuszyński, Maria Wodzińska i jej matka, Julian Fontana, matka Chopina. Wszyscy oni odkrywają jakiś fragment osobowości głównego bohatera, inicjują rozważania na temat kolejnego wątku, po czym z reguły znikają.
Recepta na fabułę
Chopin żyje niezwykle intensywnie jak na schorowanego człowieka. Pracuje wiele godzin dziennie, spędza czas z przyjaciółmi, wieczorami grywa w salonach paryskiej arystokracji. Odwiedza kawiarnie, teatry a nawet udaje się z George Sand w romantyczną podróż na Majorkę (której omal nie przypłaca życiem). Poszczególne sceny przybliżają nas jednak coraz bardziej do tragicznego finału. Choroba postępuje, daje o sobie znać coraz mocniej. Pojawiają się kolejne objawy zapowiedziane na początku filmu przez lekarza. To on wyznaczył bieg filmu swoją diagnozą. Gdy na nogach pojawia się opuchlizna, wiadomo już, że koniec jest blisko. Chopin oswaja powoli śmierć, której oddech wciąż czuje na plecach.
Bardzo cenię sobie podążanie za prawdą. Film rządzi się swoimi prawami, równie dobrze mogłaby to być historia fantastyczna, takich wizji reżyserskich w przeszłości nie brakowało. I nie można by mieć o to żadnych pretensji. Ot, taka konwencja. Jednak świadomość, że można zbliżyć się do Chopina i tworzonej przez niego muzyki jeszcze bardziej za sprawą historii jego życia jest wspaniała. Oczywiście, nie jest to wiernie odmalowana biografia. Przede wszystkim nie jest to opowieść linearna. Poruszone są tu wybrane wątki. Nie pojawiają się w filmie na przykład dzieci George Sand, choć w rzeczywistości udały się one z parą na Majorkę. Nie pojawia się też nawet przez chwilę Nohant, wiejska posiadłość Sand, w której Chopin skomponował wiele swoich utworów. Mamy za to wątek wizyty u znachora, choć źródła o takiej historii nie wspominają. Ale przecież nie jest to film dokumentalny, ale wizja artystyczna.
Niewątpliwą atrakcją filmu jest fakt, że Eryk Kulm wystąpił na planie również jako pianista. Aktor, mając za sobą edukację muzyczną, podjął gigantyczne wyzwanie, by zasiąść fizycznie za fortepianem i zagrać każdą z kompozycji, które wykorzystano w filmie. Nauczenie się utworów wymagało dużej pracy i poświęceń. I choć ścieżkę dźwiękową nagrywał Tomasz Ritter, znakomity pianista, zwycięzca m.in. I Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego na Instrumentach Historycznych z 2018 roku, trzeba przyznać, że praca wykonana przez aktora była gigantyczna.
Nie wszystko do mnie trafiło. Nie przekonała mnie wizja trudów związanych z procesem twórczym, która – w moim odczuciu – była pokazana w sposób odrobinę naiwny. Podobnie jakiś rodzaj niespełnienia przyniosły momenty improwizacji podczas koncertów. Fryderyk był doskonałym improwizatorem, miał niezwykły dar wtórzenia muzyki tu i teraz, co budziło zachwyt słuchaczy. Tu nie mieliśmy okazji tego doświadczyć, film tego nie uwydatnił. W ogóle muzyka nie odegrała tu takiej roli, jak można by zakładać. Ale – jak zaznacza sam reżyser – „Chopin, Chopin!” nie jest filmem muzycznym, stawia bardziej na odkrywanie psychiki artysty niż na jego dzieło. Priorytety były w tym przypadku inne.

Co kryje się za maską?
Postać Chopina nakreślona przez reżysera i dopowiedziana przez Eryka Kulma jest przekonująca, żywiołowa, kolorowa. Ale czy ostatecznie aż tak odmienna od wizji podręcznikowych? Fakt, bawił się, korzystał z życia ile mógł, był duszą towarzystwa, uwielbiał luksus, bywał szczęśliwy do nieprzytomności. Ale gdy zatapiał się w sobie w domowym zaciszu, gdy zdejmował maskę, zaczynał mierzyć się z bólem i cierpieniem, ze strachem, coraz bardziej przypominał tego Chopina z powszechnych wyobrażeń. Pięknie zostało to oddane na wizji – gdy pojawia się samotność, cichnie współczesna muzyka wybijana pulsem basów (tak, wykorzystano w filmie współczesne motywy muzyczne!), milknie salonowy gwar i miejski hałas. Zostaje oddech, przerywany czasem odgłosem przelatującej muchy. Niespokojny, głośny oddech, który odkrywa przed nami prawdę ukrywaną przed światem. Mamy do niej dostęp, bo jesteśmy blisko…
Wielokrotnie w filmie pojawia się motyw maski, w którą przyobleka się Chopin. „To udawania musi być dla pana męczące” – mówi George Sand podczas pierwszego spotkania z artystą. Uwaga wypowiedziana przez obcą kobietę wstrząsa Fryderykiem. Również podczas rozmów z przyjaciółmi pojawiają się zarzuty – „Nie ma w tobie nic prawdziwego, ciągle udajesz!”. Im bliżej jednak śmierci, tym mniej udawania, pozy, zewnętrznego blichtru. Najwydatniej ukazuje to jedna z ostatnich scen, gdy o Chopina pojawia się Liszt. Fryderyk jest już w bardzo złej kondycji. Przyznaje, że nie chce już wychodzić z domu, chce zająć się muzyką, wniknąć w nią głęboko, bo ona jest istotą jego bytu i daje mu poczucie, że wciąż żyje.
Prawda służy sztuce
Eryk Kulm wypadł jako Chopin świetnie. Czuł tę postać, widać, że zwyczajnie po ludzku ją lubi. To on zaproponował Kwiecińskiemu, by zrobił film o Chopinie, przyznając, że to jedna z jego upragnionych ról. Jak mówił, Chopin jest mu bliski, a jego muzyka porusza go do głębi. To widać w stworzonej przez niego postaci. Ale również pozostali aktorzy, także ci, którzy pojawiają się na ekranie na krótką chwilę, podeszli do zadania z dużą odpowiedzialnością. Do tego film pięknie przemawia samym obrazem. Scenografia, kostiumy, zdjęcia – nie zawodzą.
Najnowsza produkcja poświęcona Chopinowi zdecydowanie warta jest obejrzenia. Tym bardziej, że czas premiery jest wyjątkowy. Na ekrany kin „Chopin, Chopin!” wejdzie w trakcie XIX edycji Konkursu Chopinowskiego, czyli w samym środku chopinowskiej gorączki. Październik będzie należeć do Chopina!
Monika Borkowska