Drugi koncert w ramach Radziejowickich Wieczorów Jazzowych był energetyczną bombą! Nic dziwnego, że zakończył się wybuchem euforii wśród publiczności. Krzysztof Ścierański z zespołem zabrali słuchaczy w długą podróż po różnych zakątkach świata. Zaprezentowali najróżniejsze stylistyki, łącząc je jazzową klamrą. Efekt był fenomenalny!
„Co kojarzy się nam z Krzysztofem Ścierańskim? Nieodłączna broda, szelmowski uśmiech, emanujący z oblicza optymizm, poczucie humoru, ciekawość świata, miłość do sztuki. Oraz last, but zdecydowanie not least, fenomenalne czucie muzyki, umiejętności kompozytorskie, fantastyczne umiejętności gry na gitarze basowej i status legendy polskiego jazzu podkreślony ponad 150 płytami, na których słychać jego charakterystyczny bas” – to pierwsze słowa, jakie można przeczytać po wejściu na stronę muzyka. Nic dodać, nic ująć!
Ścierański jest wyjątkowym artystą i piątkowy koncert tylko to potwierdził. Jego wybory nie są oczywiste, otwartość i gotowość do poszukiwań sprawiają, że muzyka, którą tworzy, jest świeża i jedyna w swoim rodzaju. Nie zamyka się w konkretnych stylistykach, nie jest przewidywalny. Jerzy Szczerbakow, dziennikarz muzyczny, zapowiadając jego występ podkreślał, że dla Ścierańskiego definicja jazzu jest szeroka. – To tak chłonna materia, że zasysa muzykę różnych dziedzin, klasyki, folku, awangardy i wielu innych – mówił. Muzyk zaczynał od fascynacji rockiem, jazz pojawił się nieco później. Co więcej – jest samoukiem! Wszystko, do czego doszedł, to efekt jego ciężkiej pracy, determinacji, talentu. I obcowania z innymi wspaniałymi muzykami, od których czerpał inspiracje.
W piątkowy wieczór na radziejowickiej scenie obok legendarnego basisty wystąpili równie barwni muzycy: izraelski gitarzysta Dima Gorelik, pochodzący również z Izraela Inbar Elnatan, który śpiewał i grał na perkusjonaliach oraz węgierski perkusista Peter Somos. Ta muzyczna podróż była wyjątkowa, egzotyczna i bardzo różnorodna. Było tu miejsce i na amerykański folk, i na ludowszczyznę Karpat. Zagrano przeróbki boys-bandowych hitów i klimatyczne ballady. Pojawił się nawet Menel Blues, będący hymnem na cześć bezdomnych i zagubionych w systemie. Dość powiedzieć, że widownia została doprowadzona do euforii, nagradzając muzyków hucznymi owacjami na stojąco. Program był długi, a i tak miało się poczucie niedosytu.
Ścierański to świetny basista, ale też doskonały mówca, konferansjer, człowiek bardzo inteligentny, z ogromnym poczuciem humoru. Jego komentarze i zapowiedzi wywoływały salwy śmiechu. Jest niezwykle sprawnym gitarzystą, czaruje dźwiękami, lawiruje między różnymi stylami jak kameleon, a każdy z nich brzmi tak wiarygodnie i naturalnie, jakby wywodził się z tego konkretnego środowiska. Bywa rockmanem, bluesmenem, rasowym jazzmanem, a kiedy trzeba – doskonale czuje country i folklor. Mimo że skończył niedawno 70 lat, mentalnie jest wciąż przed czterdziestką. Dobrze czuje się w towarzystwie młodych, muzyków. A i ci spisali się świetnie!
Peter Somos na niespecjalnie rozbudowanej perkusji robił cuda, rytmiczne roszady traktując jak dobrą zabawę. Ma wyczucie, wrażliwość i wyobraźnię. Energetycznymi improwizacjami wprowadzał słuchaczy w trans. Czasem dołączał do niego Inbar Elnatan ze swoimi bębenkami i przeszkadzajkami. Muzycy dialogowali, słychać było w tej ich muzycznej rozmowie przekomarzania, żarty, kłótnie i pojednanie. Elnatan nie tylko grał, dopełniając muzyczną treść, ale też prowadził wokalizy.
Z kolei Dima Gorelik skupiał na sobie uwagę publiczności nie tylko ze względu na dźwięki, które wydawał ze swojej gitary, mistrzowskie frazy, w których wykazywał się biegłością i melodyjnością, ale też ze względu na swój sposób bycia. Zasiadł na krześle w nonszalanckiej półleżącej pozie, z nogą założoną na nogę i grał najbardziej skomplikowane przebiegi bez cienia wysiłku. Przebierał palcami w nieprawdopodobnym tempie, a na zewnątrz wyglądało to tak, jakby podgrywał u cioci na imieninach. Niewzruszona twarz i styl południowca. Siedział z zawieszonym w przestrzeń wzrokiem w szlachetnym zamyśleniu – tak mógłby wyglądać romantyczny bohater, albo sam Słowacki, gdy pisał „Anhellego”. Jedynym momentem, gdy twarzy Gorelika odbiły się emocje, były improwizacje perkusji. Wtedy on sam nie grał, mógł oddać się czystej kontemplacji.
Muzycy wciągnęli w finale do zabawy publiczność, która nuciła przebój „I Want It That Way” zespołu Backstreet Boys, a konkretnie frazę „Tell me why”, tworząc akompaniament dla gitarowych i perkusyjnych impresji. POP w wydaniu takich muzycznych osobistości nabiera niezwykle szlachetnych barw, o czym wszyscy obecni na piątkowym koncercie mieli okazję się przekonać.
To był piękny wieczór, pełen wzruszeń i humoru, wypełniony niezwykle silnymi emocjami. Potężna dawka energii! Takich koncertów się nie zapomina. A już w sobotę kolejny festiwalowy występ. Tym razem na radziejowickiej scenie pojawi się duet – Adam Bałdych (skrzypce) i Krzysztof Dys (fortepian). Nietuzinkowi artyści w nietuzinkowym repertuarze. Czekają nas kolejne wielkie emocje!
Monika Borkowska