Misterium dźwięku. Adam Bałdych i Krzysztof Dys

Adam Bałdych i Krzysztof Dys to wyjątkowy duet. Ich podejście do dźwięku, jego kształtu, barwy, intensywności, ale też nastawienie na współpracę, poszukiwanie głębokich treści w muzyce sprawia, że projekty muzyków są niepowtarzalne. Zapraszają słuchaczy do jedynego w swoim rodzaju misterium, pociągając ich w zupełnie inne przestrzenie.

Adam Bałdych i Krzysztof Dys
fot. DlaKultury.pl

Adam Bałdych mocno się zmienił na przestrzeni lat. Początkowa nieokiełznana ekspresja wzmagana mocnym dźwiękiem elektrycznych skrzypiec przeobraziła się w kontemplację, poezję, zamyślenie. Dziś mówi, że stawia bardziej na jakość dźwięku niż ilość. I przyznaje, że zmiana jest częścią procesu twórczego. Cały czas eksploruje muzyczną przestrzeń i bez końca poszukuje własnego języka, sposobu wyrazu. – Coraz rzadziej czuję się skrzypkiem jazzowym. Jestem skrzypkiem, zdecydowanie improwizatorem, kompozytorem, ale czy jazzowym? Moja muzyka już chyba dawno wychodzi poza ramy samego jazzu i ja tego nie hamuję – mówił w rozmowie z Rafałem Garszczyńskim z JazzPressu.

Adam Bałdych
Adam Bałdych, fot. Bartosz Szustakowski

Gra na skrzypcach akustycznych tradycyjnych i renesansowych. Po jednym z koncertów Adama pojawił się lutnik, który jako pracę dyplomową na uczelni lutniczej we Włoszech wykonał nowy instrument na bazie modelu skrzypiec renesansowych. – Byłem wtedy w garderobie i usłyszałem dźwięk, który kojarzył mi się z czymś pomiędzy altówką a wiolonczelą. Okazało się, że lutnik prezentował kolegom skrzypce renesansowe – mówił Bałdych w radiowej Dwójce. Instrument jest strojony o septymę w dół w porównaniu z instrumentem akustycznym, strój jest niższy niż altówki i wyższy niż wiolonczeli. Użyte są tu oczywiście struny jelitowe. Instrument zrobił na nim tak silne wrażenie, że już tej samej nocy komponował na niego utwór. – Te skrzypce zmieniły moje spojrzenie na muzykę – mówił.

fot. DlaKultury.pl

Brzmienie skrzypiec renesansowych faktycznie jest zupełnie inne, ma właściwości kojące, dźwięk jest niższy, bardziej matowy i ma się wrażenie, że jest bliższy głosowi ludzkiemu. Ale także tradycyjne skrzypce są wykorzystywane przez muzyka w specyficzny sposób. Raz wydają z siebie szelesty, jakby pająk tkał delikatną nić, kiedy indziej stanowią perkusyjne tło, gdy smyczek uderza rytmicznie o struny, po czym zaczynają snuć melodię z zaświatów. To motywy piękne, niebanalne, wielowarstwowe.

Ciekawe, że za swój indywidualizm i pasję Bałdych został przed laty ukarany. W wieku 16 lat został usunięty ze szkoły muzycznej za nierealizowanie programu i jazzowe aspiracje. Języczkiem u wagi była rezygnacja z występu orkiestry szkolnej – zaplanowany występ kolidował z dużo bardziej kuszącą propozycją udziału w Jazz Camping Kalatówki w Zakopanem, gdzie od lat spotykała się czołówka polskich muzyków. – Dziś jednak moje relacje ze szkołą muzyczną są dobre, a moje opracowanie Kujawiaka Wieniawskiego na orkiestrę trafiło do szkolnej biblioteki – mówił podczas koncertu. Skrzypek poszedł za głosem serca, a edukację i tak zakończył w świetnym stylu, tyle że kilka lat później. Zdobył stypendium w prestiżowym Berklee College of Music oraz ukończył z wyróżnieniem Akademię Muzyczną w Katowicach.

Adamowi Bałdychowi towarzyszył podczas sobotniego koncertu Krzysztof Dys, pianista, kompozytor, improwizator, w swojej muzycznej wymowie równie nieoczywisty jak sam skrzypek. Zapewne ich zbliżone podejście do sztuki sprawia, że tak chętnie realizują wspólne projekty. Dys z powodzeniem łączy miłość do klasyki z jazzem i odnosi sukcesy w obu tych przestrzeniach. Wykłada w akademii muzycznej w Poznaniu, gdzie prowadzi klasę fortepianu jazzowego. Potrafi rozsmakować słuchaczy w brzmieniu każdego dźwięku, przykłada dużą wagę do artykulacji, wspaniale odmalowuje barwy, z niezwykłą delikatnością i smakiem prowadzi melodię.

Krzysztof Dys, fot. Bartosz Szustakowski

W sobotni wieczór duet wykonał kompozycje Adama Bałdycha, ale też średniowiecznej mistyczki Hildegardy von Bingen, skrzypka jazzowego Zbigniewa Seiferta czy Henryka Wieniawskiego.

Artyści są na scenie nie tylko obok siebie, ale i ze sobą. Są zjednoczeni mentalnie. Maja podobną wizję muzyki, podobne podejście do sztuki. Ich gra jest nieustającą rozmową. To rodzaj niezwykłej wspólnoty, do której dopraszają słuchaczy. Bo nie sposób pozostać obojętnym na to, co dzieje się między nimi. Dzięki temu każdy z nas miał okazję zanurzyć się w metafizycznym zamyśleniu. Piękny czas spędzony z pięknymi ludźmi.

Monika Borkowska


Opublikowano

w

Tagi: