Na konferencji przed premierą spektaklu „Najlepsze miasto świata. Opera o Warszawie” padało wiele ciepłych słów ze strony organizatorów, twórców i artystów na temat współpracy przy projekcie. W pewnym momencie miałam wrażenie, że zrobiło się aż nadto cukierkowo. Gdy jednak obejrzałam operę, zrozumiałam, że nie mogło być inaczej.

Spektakl jest wspaniały, monumentalny i poruszający. Każda z osób odpowiedzialnych za to przedsięwzięcie wspięła się na szczyt swoich możliwości – kompozytor, autor libretta, scenograf, kostiumograf, reżyserka, solistki, chóry, dyrygent z orkiestrą, choreograf, technicy. Utwór, napisany na zamówienie miasta Warszawy w związku z 80. rocznicą odbudowy stolicy, jest wynikiem koprodukcji trzech warszawskich instytucji – Teatru Wielkiego Opery Narodowej, Sinfonii Varsovii i festiwalu Warszawska Jesień. Proces przygotowania trwał cztery lata. Miał być przejrzysty, dlatego zorganizowano konkurs na libretto, muzykę i reżysera.
Libretto Beniamina Bukowskiego powstało na podstawie książki Grzegorza Piątka „Najlepsze miasto świata. Warszawa w odbudowie 1944-1949”. Jako że jest to jednak książka faktograficzna, należało podejść do tworzenia warstwy tekstowej w sposób twórczy. – Tę książkę trudno przełożyć na film a co dopiero na scenę. A już w ogóle na scenę operową, która wymaga skrótu. Próbki libretta, które dostaliśmy, przekonały nas, że autor znalazł dobry sposób na ten skrót. Nie porwał się, by opowiedzieć całą książkę, tylko stworzył alegorię, wybrał dwie postaci skupił się na nich, budując wokół nich konflikty – mówił sam Grzegorz Piątek. Akcja ogniskuje się wokół losów dwóch kobiet, postaci historycznych. Jedna wzorowana na Helenie Syrkus, modernistycznej architektce pracującej w Biurze Odbudowy Stolicy, druga – na amerykańskiej dziennikarce Anne Louise Strong, zafascynowanej komunizmem, która towarzysząc Armii Czerwonej obserwuje zniszczoną wojną Polskę. Ostatecznie obie zrewidują swoje spojrzenie na świat.

Zdarza się, że warstwa tekstowa dawnych oper nie trafia do współczesnych, bo jest uproszczona, umowna, czasem odbiera się to jako naiwność, bo nie przystaje do rzeczywistości. Tu tekst jest mistrzowski. Słowa dobierane są pod względem znaczeń, ale i samych brzmień, wyeksploatowane są ich możliwości sonorystyczne, pojawiają się gry słowne. Pachnie trochę Białoszewskim, trochę futurystami, trochę socrealistyczną nowomową. Tekst jest inteligentnie podany, doskonale obrazuje ideę.
W parze z nim idzie muzyka. Cezary Duchnowski kojarzony jest z elektroniką, miałam pewne obawy, że warstwa elektroniczna będzie się wybijać, że być może ta muzyka będzie trudno przyswajalna. Nic bardziej mylnego! Kompozytor zapowiadał podczas konferencji, że traktuje elektronikę jako część orkiestry i faktycznie było to spójne. – Traktuję warstwę elektroakustyczną na równi z innymi instrumentami. To nowe medium, nie boję się go. Fascynuje mnie, widzę w nim potencjał. Nigdy jednak nie napisałem utworu na samą elektronikę. To było naturalne, że skoro już mogłem pozwolić sobie na wszystko, użyję tego narzędzia – mówił. Duchnowski jest niezwykle wyczulony na brzmienie, w tym także słów, melodii fraz. Wykorzystał wszystkie walory libretta również w warstwie dźwiękowej. Że też dwójce obcych ludzi, kompozytorowi i autorowi tekstu, udało się wejść na taki poziom porozumienia…

Brzmienie jest bogate, nasycone. Podczas próby prasowej instrumenty otoczyły w pewnym momencie publiczność, pojawiły się w tylnym i bocznych wejściach do sali (nie wiem, czy manewr powtórzono podczas premiery, bo siedziałam wtedy już na balkonie). Wybija się sekcja dęta. Wyeksponowany jest rytm, instrumenty naśladują odgłosy miasta, fabryk. Motoryczny stukot, metaliczne dźwięki wyobrażają proces budowy. Nie ma w tym jednak nic naiwnego, to prawdziwa sztuka. Kiedy trzeba bywa też poetycko i lirycznie. Niezwykle ujmująca jest chwila, gdy dziennikarce ukazują się duchy ofiar getta. Scena jest przełomowa dla tej postaci. Muzyka, która towarzyszy jej w tym momencie, jest utkana z resztek tego, co minione, stracone. To jak strzępy zniszczonej odzieży, w których jednak można rozpoznać dawną świetność, styl i formę. Ten fragment jest niezwykle poruszający.
Solistki wypadły olśniewająco. Dziennikarkę grała Joanna Freszel, w architektkę wcieliła się Agata Zubel. Obie sopranistki. Zaśpiewać muzykę współczesną nie jest łatwo, a już na pewno nie z takim zrozumieniem i wyczuciem. Obie artystki mają to we krwi. Ma się wrażenie, jakby przeniosły intencje kompozytora jeden do jednego. Przyszło im śpiewać w wyjątkowo wysokich rejestrach. Czasem głos ludzki spojony był z brzmieniem instrumentów, czasem jakby wyrastał z elektroniki. Artystki doskonale „grały” barwą, stosowały przesunięcia intonacyjne. Do tego stworzyły wiarygodne kreacje aktorskie. Były zachwycające!
Przy inscenizacji wykorzystano wszystkie możliwości sceny. – To ogromna produkcja, zakłada ponadstandardowe wykorzystanie przestrzeni. Korzystamy z całej technologii sceny, z wózków, zapadni, kasetonów, obrotówek – mówił podczas konferencji dyrektor Teatru Wielkiego Opery Narodowej Boris Kudlička. Przyniosło to wspaniały efekt, niektóre ujęcia były niezwykle plastyczne. Chwilami wizje scenograficzne przypominają wielkie ruchome kompozycje malarskie. Doskonałe wykorzystanie przestrzeni, operowanie światłem, gra poszczególnych planów pozwoliły snuć w zajmujący sposób tę wielowątkową, bogatą, monumentalną opowieść.

Pozostał jeszcze wątek samej Warszawy. Od niego powinno się właściwie zacząć. Warszawa jest bohaterem, nie spersonalizowanym, ale głównym, pierwszoplanowym. Została tu przedstawiona z wielką czułością i zrozumieniem. Miasto, które zostało doszczętnie zrujnowane, podniosło się z niebytu, powstało na nowo. – W końcu jakoś wszystko się mnoży, nawet pleśń na ścianach – pada w pewnym momencie ze sceny. Na gruzach pojawiają się handlarze kwiatami, warzywami, owocami. Pragnienie przetrwania, łapczywe chwytanie się życia, daje o sobie znać na każdym kroku. W biurze architektonicznym pracownicy uwijają się jak w ulu, by budować stolicę na nowo. Dosłownie jak w ulu – sterta zwiniętych w rulon planów przywodzi na myśl hotel dla owadów, a sfera brzmieniowa, dźwiękowa, ruch – imituje świat zwierząt. Szelest kartek, szczebiotanie, kwilenie, urywane krótkie dźwięki na wysokich tonach przywodzą na myśl rój owadów, z których każdy ma do wykonania swoje zadanie.
Ileż to razy zdarzało nam się słyszeć, że Warszawa nie ma klimatu, praktycznie nie ma Starówki, jest brzydka, panuje tu architektoniczny bałagan. Cóż, jest jaka jest. Kształtowała ją historia – bolesna i trudna. Jak mówi narrator (w tej roli Filip Kosior) – miasto to lustro, odbicie w czasie i przestrzeni, siłowanie na rękę ludzi, przyrody, polityki, handlu, przekonań, wierzeń, celów i możliwości. Na koniec pada stwierdzenie – nie twierdzę, że żyjemy w idealnym mieście, ani nawet że to miasto idealne. A że mogło zaistnieć to dlatego, że kiedyś, w naprawdę strasznych czasach, marzono o tym mieści, o najlepszym mieście świata.
Opera wystawiona będzie pięć razy. Planowana jest rejestracja spektaklu, od grudnia przez dwa miesiące ma być on udostępniony bezpłatnie na VOD. To bardzo dobra wiadomość, bo nie wszyscy, którzy chcieli zobaczyć operę, zdołali kupić bilety. A spektakl wart jest szerszej prezentacji. Dyrektor TWON zapowiedział podczas konferencji, że chce, by Teatr Wielki – Opera Narodowa raz w roku wystawiał realizowane w ramach zamówień kompozytorskich projekty dotykające ważnych dla współczesnych widzów tematów. Z kolei Aldona Machnowska-Góra, wiceprezydent Warszawy, wyrażała zadowolenie ze współpracy przy operze o Warszawie, podkreślając, że warto jest kontynuować tego typu duże wspólne projekty w przyszłości. Jeśli owocami takiej współpracy miałyby być dzieła tego pokroju, to wszyscy powinniśmy trzymać kciuki, by te zapowiedzi zostały zrealizowane.
Dyrygent: Bassem Akiki
Reżyseria: Barbara Wiśniewska
Scenografia: Natalia Kitamikado
Kostiumy: Emil Wysocki
Choreografia: Maćko Prusak
Dramaturgia: Marcin Cecko
Monika Borkowska