Od wieków zastanawiano się, czy sztuka powinna służyć idei, czy samej sobie. Czy muzyka może być programowa, czy trzeba unikać narracji pozamuzycznej. Czy może być sztandarem, na którym niesie się hasła, czy wręcz przeciwnie. Zwolenników jednej i drugiej teorii nie brakuje. Ja po niedzielnym koncercie Pokój dla Jeruzalem nie mam wątpliwości, że warto posłużyć się muzyką, by nieść ważny przekaz.
Koncert odbył się w Studio im. Witolda Lutosławskiego. Zorganizowano go w ramach projektu „Warszawa, miasto wielu religii”. Wystąpiła grupa Bastarda Trio w składzie Paweł Szamburski (klarnet), Tomasz Pokrzywiński (wiolonczela) i Michał Górczyński (klarnet kontrabasowy) oraz Chór Centrum Myśli Jana Pawła II wraz z przedstawicielami różnych kultur i religii pod dyrekcją Jakuba Siekierzyńskiego. To był wieczór wypełniony emocjami, magiczny i… mistyczny. Słyszeć się dało subtelne wołanie o pokój i o zrozumienie ponad podziałami, wezwanie do szukania wspólnych wartości, które są nie do podważenia – dobra i szacunku dla drugiego człowieka.
Podczas koncertu wykonano szereg utworów wywodzących się z różnych kultur, m.in. ośmiogłosowy motet Adom Olam napisany przez renesansowego kompozytora żydowskiego Salamone Rossiego, chorał z kantaty Wachet auf, ruft uns die Stimme Jana Sebastiana Bacha do melodii ułożonej przez luterańskiego pastora Philippa Nicolai, tradycyjną syryjską pieśń Yal asmar ellon w opracowaniu na chór Edwarda Torikiana, chasydzkie mistyczne pieśni bez słów, cerkiewną wersję Modlitwy Pańskiej (Otcze nasz) Alfreda Schnittkego, XX-wiecznego kompozytora pochodzenia rosyjsko-niemiecko-żydowskiego, czy Pie Jesu z Requiem d-moll (katolicka msza za zmarłych) Gabriela Faure.
Przed takim koncertem powinno się wystosować komunikat: „przygotuj chusteczki zanim popłyną pierwsze dźwięki, a wraz z nimi rzęsiste łzy”. Ja chusteczek nie miałam i bardzo tego żałowałam… Byłam naprawdę poruszona. Szłam z nadzieją, że usłyszę coś niezwykłego. Zazwyczaj gdy idę z takim nastawieniem, bywam rozczarowana. Obawiałam się, że i tym razem będzie podobnie. Nic z tego. Zadziało się coś niezwykłego, a rzeczywistość przerosła moje najśmielsze oczekiwania.
Bastarda Trio to muzycy zjawiskowi i nietuzinkowi, o całkowicie nieszablonowym podejściu; gwarancja najwyższej jakości. Dźwięki, jakie wydawali ze swoich instrumentów dalece odbiegały od ich standardowego brzmienia. Jakież to bogactwo kolorów! Czasem były to frazy ulotne, zamierające w przestrzeni, jak ostatnie tchnienie, kiedy indziej – pełne, śpiewne i soczyste. Raz rozkołysane i tkliwe, a raz szorstkie i szalone, rozgorączkowane, jakby tworzono je w transowym uniesieniu.
Wiolonczela, klarnet i klarnet kontrabasowy nie tylko w wymyślny sposób odgrywały melodie, ale też „wybijały” rytm. Stukanie klapami, uderzanie smyczkiem o drewnianą płytę, poświsty były tu na porządku dziennym. Do tego dochodziły przytupy, a nawet skrzypienie (w rytm!) przesuwanego o podłogę krzesła. Bo klarnecista Paweł Szamburski w miejscu długo nie usiedzi. Buduje frazę, unosząc się z krzesła, po czym na nie opada. Znów wstaje, przesuwając się parę kroków w bok i ponownie zasiada przed pulpitem. Obrazuje od czasu do czasu wolną chwilowo lewą dłonią wykończenie muzycznych fraz, zataczając w powietrzu finezyjne kręgi. Dzieci siedzące w pierwszym rzędzie zamarły, obserwując jego poczynania. A i wielu dorosłych poddało się kolorytowi muzyka.
Jakież tu były dialogi między chórem a trio! W pieśni syryjskiej na przykład przekazywano sobie muzyczne motywy, które nabierały rozmaitych kolorów. Na tle jednolitego dźwięku śpiewanego przez chór pojawiało się solo klarnetu, zagrane z przydechem, chropowatością. Było w tym coś zwierzęcego i niepokojącego. Dalej frazę powtarzał klarnet kontrabasowy, a następnie chór. Na koniec wiolonczela zamykała dźwiękowy korowód bardzo egzotycznym typowo arabskim zaśpiewem. W innej części utworu muzycy improwizowali, akompaniując chórowi. Miało się czasem wrażenie, że to echo powtarza fragmenty słów. Byli tak delikatni i subtelni…
Miałam szczęście wziąć udział we wzruszającym, niezwykle klimatycznym muzycznym spotkaniu. Takie koncerty zapadają głęboko w serce. Niedzielny wieczór, z jego jasnym i pięknym przesłaniem, nikogo chyba nie pozostawił obojętnym. A i muzycznie był niezwykle atrakcyjny. Organizatorzy wydarzenia, widząc efekty swojej pracy, mogli poczuć prawdziwą satysfakcję.
Monika Borkowska